sobota, 28 marca 2015

Rozdział 14 " Świt"

    Kochani czytelnicy! Dziękujemy za liczne komentarze i wyświetlenia! To naprawdę uskrzydla nas same :) Z osobna chciałam tutaj wyróżnić Koreane, bo tak dużo komentarzy od jednego czytelnika to jeszcze nie miałyśmy :) Dziękujemy bardzo w ogóle wam wszystkim ! :) Mamy nadzieję, że was przybędzie i tych komentujących ,i tych nowych czytających :)
      Po skończeniu powieści, chciałybyśmy pójść dalej, wykonać korektę całości i przedstawić ją jakiemuś wydawnictwu.Zobaczymy , czy się uda. Ale to jest przyszłość moi drodzy. Pogadamy na ten temat jeszcze kiedyś :)  // avem

    Zimowy las. Świt. Wstaje kolejny dzień, a ja zostałem zmuszony by uciekać przed wczorajszym. Luna i Aleksy trzymali się blisko mnie,jednak nie mogli zabrać ode mnie cząstki tego bólu,który stał się dla mnie życiowym balastem. Przed moimi oczami stał ponury żniwiarz. Pochylał się nade mną, moim marnym żywotem. Czułem, jak  ślepia śmierci wypalają moją duszę.
    Przystanąłem. Zamarłem jak lód, roztapiający się na mojej kurtce. Luna, która od naszej ucieczki nie wiele mówiła, podeszła do mnie i spytała cicho :
- Filip, wiem, że nie powinnam cię o to pytać,ale... -zmieszała się- czy oprócz Sary miałeś jeszcze kogoś?
Spojrzałem na nią spode łba. Zagryzła wargi. Miałem kogoś, ale czy oni jeszcze żyli? Czy może zginęli jak moja córka. Przez chwilę pomyślałem,że zadała mi dobre pytanie choć bardzo dotkliwe.
Oprócz Sary... Sary już nie ma i nie mogę sobie bez niej wyobrazić mojej rodziny. Trudno mi było w ogóle o tym myśleć.
- Starszego syna i żonę...-odparłem.
- Może oni wciąż żyją?
Nie odezwałem się przez chwilę. Wciąż żyją? Luna, nie waż się ze mnie kpić w tak żałosny sposób. Położyła chudą dłoń na moim barku.
- Musimy zawrócić-mruknęła, przystając.- A przynajmniej ja...Muszę znaleźć Tanake. Wybaczcie mi- wypowiadając ostatnie słowa spojrzała po mnie i Aleksym,który chuchał w zmarznięte palce.
- Nie puszcze cię tam samej- odpowiedziałem.
- Nie chcę tam wracać- zaprotestował Aleksy, spoglądając na mnie.
- Luna, błagam, nie rób tego-prosiłem.
- Nie mogę czekać... Tanaka nie może- zwiesiła głowę i ku mojemu zaskoczeniu przytuliła się do mojego torsu- Dzięki za pomoc,ale dalej muszę sobie radzić sama.
    Objąłem ją. Boże, dziecko, co ty najlepszego wyprawiasz? Wiedziałem,że Tanaka był teraz dla niej wszystkim, co jej pozostało,nie mogłem jej zabronić go odnaleźć. Znów zostałem postawiony w sytuacji bez wyjścia. A jeśli ona tam zginie? Nie będę miał nikogo oprócz dziecka Aristowów. Miałem się zgodzić na jej śmierć? Miałbym znów kogoś mieć na sumieniu?
Odwróciłem się za siebie. Mój wzrok szukał jakiegoś schronienia. W takiej chwili było to  niedorzeczne. Za nagimi, chudymi konarami drzew dostrzegłem zbitą z desek chatkę. Pomyślałem,że nie możemy iść w tej śnieżycy. Musimy ją przeczekać,a ja muszę się uspokoić.Spojrzałem jeszcze raz na niebiesko-włosom dziewczynę, wskazując na chatkę.
- Widzisz tę chałupinkę? Jeśli nie znajdziesz się w niej do południa, to po ciebie wracam.
- Nie, nie wracasz. Wtedy to będzie oznaczało, że nie żyje, a po trupa nie opłaca się wracać.
- Zależy kim był ten trup.
Luna zwiesiła głowę. Jej zdrętwiałe palce objęły rękojeść,wyciągając katanę z pochwy.
- Żegnajcie.
Przeniosła wzrok na nas oboje i uśmiechnęła się lekko, odchodząc. Im była dalej, zdołałem zobaczyć jak jej broń lśni pomiędzy tańczącymi płatkami śniegu. Poczułem, jak energia spływa ze mnie coraz bardziej. Na tej drodze zostałem tylko ja i bezbronne dziecko skatowane przez morderców.
//fragment pisała avem 
       Tanaka wolno otworzył oczy. Gdy tylko ujrzał sufit ciemnego pomieszczenia, jego widok natychmiast przesłoniły obrazy z poprzedniego dnia. Aleks, jego ojciec, zdjęcia z aparatu, albumu, zakrwawiona twarz chłopca. Z początku nie wiedział, co oznaczały te wspomnienia, gdy zaraz po nich napłynęła świadomość. A następnie okropny ból, który obejmował jego ciało.
Mężczyzna zawył i zwinął się w kłębek na zimnej, kamiennej podłodze. Czuł, że kropelki wilgoci osadziły się na jego skórze, ale może to nie była jednak woda? Wolno podniósł mokrą, zaczerwienioną dłoń i przyjrzał jej się dokładnie. Nie. To z pewnością była woda.
A więc co powodowało taki silny ból? Tanaka przymknął oczy i skupił się na swoim wnętrzu. Poczuł, że całe cierpienie kumuluje się w jednym miejscu – w ramieniu. Spojrzał więc w to miejsce. A widok swojego ciała sprawił, że kolejna fala napłynęła z oszałamiającą siłą.
Nie miał protezy. Ba, nawet ktoś nie zadał sobie trudu, aby na spokojnie odebrać mu sztuczną rękę. Nic z tych rzeczy. Proteza, która była dotychczas sztucznym elementem ciała, została dosłownie wyrwana. Krew teraz pojedynczymi strużkami spływała po kredowobiałej skórze na podłogę i mieszała się z kropelkami wilgoci.

    Tanaka wolno podniósł się na drżące nogi, dłonią tamując krew. Rozejrzał się dookoła. Był pewien, że znajdował się w drewnianym budynku, pełnym starej, cuchnącej słomy i pierzchających spod nóg szczurów. Postąpił parę kroków. Przez wąskie okna, umieszczonych tuż nad dachem, wlewało się mętne, zimowe światło, które choć trochę rozszczepiało panujący dookoła mrok.
Nagle usłyszał głośny jęk. Tanaka błyskawicznie odwrócił się i zobaczył młodego chłopaka, przytwierdzonego do ściany żelaznymi łańcuchami, wijącymi się po ziemi. Po jego twarzy spływała krew, także po zeschniętych warstwach szkarłatnej posoki. Widocznie torturowano go już wcześniej.
Tanaka przekrzywił głowę i bacznie przyglądał się, jak chłopak otwiera oczy.
- Hej – powiedział cicho, nie spuszczając wzroku z młodzieńca. – Dobrze się czujesz?
Chłopak nie odpowiedział, jedynie podniósł zmętniały wzrok i nieprzytomnie rozejrzał się. Dopiero po chwili pokręcił głową, a ta z powrotem opadła na nagi tors.
Tanaka zaklął szpetnie i chciał podejść do chłopaka, gdy usłyszał, jak drewniane drzwi otwierają się z piskiem zawiasów. Mężczyzna rzucił się na stóg cuchnącego siana, marszcząc nos i przymykając oczy. Zobaczył grupkę ludzi, przy czym dwójka z nich była szarpana i prowadzona przez Aristowów. Kobieta i mężczyzna, zostali brutalnie popchnięci na kamienną posadzkę, a następnie po ścianach rozległ się huk wystrzałów. Małżeństwo upadło na ziemię, na której powoli tworzyła się kałuża krwi, niczym szkarłatne, anielskie skrzydła wyznaczające śmierć.
Misza zabezpieczył broń i przerzucił ją przez ramię. Zerknął kątem oka na Tanakę. Po krótkiej chwili na złą twarz wpłynął nieco zaniepokojony wyraz. Wolnym krokiem podszedł do rannego mężczyzny, a ten zacisnął powieki. Nie mógł pozwolić, aby ci brutale dowiedzieli się, że nie śpi. I że widział ich makabryczny wyczyn.
- Misza, co jest? – spytał Dymitr, stając obok brata.
- Wydaje mi się, że on tu nie leżał. – Mężczyzna rozejrzał się, jego wzrok przystanął na niewielkich kroplach krwi na podłodze. – Spójrz, obudził się.
- Skąd wiesz?
- Tu jest krew. – Misza podszedł do plam na drewnianym gruncie. – Facet obudził się, wstał, podszedł do naszego drugiego więźnia, a później wylądował na tym stosie. – Wskazał ruchem brody na Tanakę, leżącego na sianie. – To całkiem możliwe, że widział, jak ich zabijaliśmy.
Dymitr roześmiał się nieprzyjemnie. Był to rechot, który sprawił, że po plecach Japończyka przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Śmiech ten przypominał poniekąd chichot samego szatana.
- No i co z tego? – spytał. – Przecież ten koleś i tak zginie. Wiesz przecież, dokąd ma on trafić.
- Wiem, wiem. – Misza także uśmiechnął się podle, ukazując rząd białych zębów. – To przecież nasze zadanie, no nie? 
// fragment pisała Xeravina 
 
Image and video hosting by TinyPic

1 komentarz:

  1. Dziękuję za to małe wyróżnienie (<3) i proszę o dodanie czternastego i piętnastego rozdziału do zakładki "Rozdziały". Interesuje mnie co się stanie z Tanaką... no cóż, już niedługo się przekonam.

    ~ Koreana

    OdpowiedzUsuń