niedziela, 16 listopada 2014

Rozdział 6 " Na krwawym szlaku"

Wybaczcie za opóźnienia-szkoła, wycieńczenie, brak weny :< jak ktoś chodzi do liceum o wysokim poziomie, to wie o co chodzi :( Tymczasem rozdział-niestety rozdzielony.Sorki lepsza akcja dzieje się potem,ale zdecydowałam że muszę ten fragment przerobić żeby nabrał większego surrivalistycznego klimatu, więc na razie macie część, za tydzień druga :)
     Mijały kolejne tygodnie tej bezcelowej wędrówki. Moja broda stawała się coraz większa i zacząłem powoli porównywać swój wygląd do bezdomnych. Takim człowiekiem właśnie się stałem. Żyłem, żeby sobie żyć. Nikogo nie obchodził mój los,a tym bardziej ja sam siebie zaczynałem nie obchodzić.Byłem tak brudny i cuchnąłem,że pewnie jeszcze trochę a żywe trupy pomyślą,że jestem jednym z nich. W sumie to nawet dobrze. Przynajmniej nie musiałbym przed nimi uciekać, a jedynie wtopił bym się w tłum. Zauważyłem,że najbardziej aktywne są właśnie w nocy,lecz nie zimą. Zima działa na nich jak na nas żywych i zdrowych ludzi. Ciągną do ciepła. Wychodzą za dnia w godzinach południowych i polują na zwierzynę. Gdy tylko słońce zaczyna zachodzić, chowają się z powrotem do terenów zabudowanych.
    Szczerze powiedziawszy miałem dość bycia samym. Pragnąłem znaleźć jakąś grupę ocalałych i jeśli zginąć to z nimi. Przez wiele tygodni, może nawet miesięcy wędrówki, szukałem jakiś znaków,które wskazywałyby drogę do azylu i dzięki Bogu powoli zaczynałem je znajdywać.
     Mówiły o jakiejś drodze na południe,nawet za bardzo nie wiem, jak nazywała się wieś, do której prowadziły znaki. Ponoć znajdowało się tam pożywienie i suchy kąt. Zwykle przy głównej drodze, w odległości kilku kilometrów, rozwieszano mapy,które wskazywały, jak dojść do schronu.Patrzyłem na te plany wiele razy. W czerwone kółka zaznaczyli wszystkie miejscowości,w których za pewne panowała epidemia. Pod nimi zawsze widniał dużymi literami napis " ŚMIERĆ". Tylko niektóre drogi były wolne od czerwonych linii. Właśnie nimi zamierzałem podążyć.
         Nie uszedłem nawet kilometra od napotkania siódmej mapy.Los okazał się mi przychylny. Zobaczyłem przed sobą pickupa. Sądząc po jego stanie, był tu już dość długo.
      Podszedłem do niego, zachowując bezpieczną odległość od drzwi.Na wszelki wypadek wyciągnąłem broń. Skierowałem ją w stronę kierowcy .Uchyliłem lekko drzwi. Na miejscu, gdzie powinien siedzieć kierowca, nikogo nie było, ale za to na fotelu pasażera gniła jakaś kobieta, ubrana w letnią sukienkę. Smród był niesamowity. Postanowiłem szybko ją stamtąd wyciągnąć. Obiegłem pickupa,otworzyłem drugie drzwi i wziąłem ową nieznajomą pod pachy,po czym zrzuciłem na pobocze. Wiem,że nie powinienem jej tak traktować, ale nie miałem czasu ani chęci,żeby zakopywać ciało. Dość niepochowanych trupów zdążyłem napotkać.
     Nie odjechałem od razu. Czekałem aż trochę ten smród wywietrzeje. Dopiero po jakiejś godzinie wsiadłem z powrotem do auta i otworzyłem wszystkie okna. Miałem dobry dzień. W baku było połowę benzyny,a kluczyki leżały na siedzeniu obok. Lada moment odpaliłem starego pickupa.  Mogłem ruszać w dalszą drogę.
    Pustymi, wiejskimi drogami jechałem przez dwie godziny. Pojedyncze drzewa i krzewy stanowiły tu chyba jedyną roślinność.Domy w tej okolicy nie były tak biedne, jakby się wydawało. Po prosu stały puste. Najpewniej mówiły o tym porozbijane szyby, sterczące dachówki i pozbawione zwierząt szopy.
     Nagle na drodze pojawił się  wianuszek trupów. Myślałem, czy by ich po prostu nie ominąć, ale po zbliżeniu samochodu na odległość 4 metrów do grupki zombie,dostrzegłem wymachującą kataną dziewczynę. Nie zwlekałem ani minuty dłużej i postanowiłem jej pomóc. Hamując ,nacisnąłem klakson, którymi natychmiast zainteresowało się kilka chodzących zwłok.Wyskoczyłem z samochodu, i z strzelbą w ręku powaliłem trzema zamachnięciami dwóch z nich. Podbiegłem do dziewczyny. Tyle co zdołałem w niej zauważyć kątem oka charakterystycznego, co rzucało się wprost w oczy, to niebieskie włosy spięte w mały kucyk i samurajski miecz. Nie miałem czasu dociekać, skąd go wzięła ani kim jest, zależało mi na tym, by jej pomóc. Wywijała mieczem tak zwinnie,że nawet pewnie bez mojej ingerencji,dałaby sobie z nimi radę. Gdy tylko trupy leżały bez głowy lub w kawałkach i stanęliśmy w kałuży krwi, wytknęła mi moje domysły i ku zaskoczeniu,  skierowała katanę w moją osobę.
- Kim jesteś?!- warknęła.- Nie potrzebowałam twojej pomocy!
Uniosłem ręce w górę, w geście, że nie miałem złego zamiaru,ale ona wydała mi się nieufna.
-Nie chcę od ciebie niczego, chciałem cię tylko wspomóc- tłumaczyłem, gdy zaczęła mnie okrążać.
-Wszyscy tak gadają.- dodała.
Myślałem, że zaraz skończę swój nędzny żywot i w głębi duszy tego pragnąłem. Wreszcie skończyłyby się  męki związane z szukaniem wolności. Tylko śmierć była wybawieniem.Lecz tym razem los okazał się inny. Do moich uszu dotarły jęki. Odwróciłem głowę, dziewczyna również to zrobiła . Na poboczu drogi leżał mężczyzna. Chciał się podnieść,lecz nie mógł tego zrobić.
    Z tego co zauważyłem, miał coś z nogą,ale czy jeszcze z czymś miał problem,tego nie mogłem wywnioskować z daleka. Niebiesko-włosa przeniosła wzrok na mnie.
- Luna- wyjęczał ranny- zostaw...Go...Może nam...Pomóc- i znów zawył z bólu.
Pokiwałem głową z lekkim uśmiechem.A więc miała na imię Luna.Z buzi bardzo ładne i pozornie niewinne dziewczę o dużych błękitnych oczach i ciemnej oprawie. Była niskiego wzrostu i dość drobna. Zdziwiła mnie brutalność, jaką przejawiała w tak młodym wieku. Pomyślałem,że w środku na pewno taka nie jest, tylko ten świat ją tak zmienił. Nauczyła się być brutalna jak on.
- Nie ufam nikomu- powiedziała, nie opuszczając miecza.
- Jestem samotny.Od wielu lat szukam żony i dzieci,wędrując bezcelowo.Nie próbuje nikogo zabić- znów przerwał mi jęk mężczyzny- Pomogę wam- spojrzałem jej głęboko w oczy. Czułem, że  ją przekonałem . Luna odpuściła, zagryzając wargi. Podbiegła do o wiele lat starszego mężczyzny. Poszedłem za nią. Przykucnąłem przy ranny i jeszcze raz spojrzałem na niebiesko-włosom.
- Mogę?- spytałem, gdy moja dłoń wisiała nad stopą poszkodowanego. Widziałem to po jej minie, jak nie za bardzo się na to godziła,ale mężczyzna zadecydował za nią, kiwając głową. Był zalany potem.Zauważyłem,że nie pochodził z Rosji. Wyglądał na Japończyka i raczej nim był. Nigdy nie odróżniałem mieszkańców Chin i Japonii. Zawsze się mi mylili.
  Gdy z trudem ściągnąłem mu but, zauważyłem, że cała skarpetka przesiąkła krwią. Wbił się w nią kawałek metalowego pręta.Nie był zbyt wielki, ale nie mogłem go tylko unieruchomić przy ponocy bandaży.Do nogi mogło wdać się zakażenie i wcześniej czy później konieczna byłaby amputacja,a on już  jeden element swojego ciała oddał naturze. Luna skrzywiła się,trzymając głowę swojego towarzysza na kolanach. Chyba opuściła ją duma.
- Będę musiał to wyciągnąć.Potrzebne mi są środki odkażające. Posiadacie jakieś?
Dziewczyna pokręciła głową przecząco.
- Mam tylko gazę,no nic- westchnąłem i wyciągnąłem z dużej kieszeni płaszcza dwa zwinięte w ruloniki kawałki gazy.- To będzie bolesne. Musisz to wytrzymać- Skierowałem swoją wypowiedź do mężczyzny, który tylko kiwał głową. Zacisnąłem dłoń na pręcie. Musiałem to zrobić szybko. Ranny już czuł,że będzie bolało. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wyrwałem pręt ze stopy. Japończyk wrzasnął,a ja szybko zacząłem owijać głębszą ranę gazą.Krew zaczęła się lać jak rwący potok .Przebierałem dłońmi tak szybko, jak tylko dałem rady. Luna chyba domyśliła się ,że nie jestem w stanie zatamować krwi dwoma gazami i ściągnęła z siebie zieloną kurtkę, rozpięła koszulę, pod którą miała t-shirt. Zdjętą koszulę roztargała z całej siły wzdłuż i podała mnie.
- Proszę,o wiń jeszcze tym - rzekła, wręczając mi podarty materiał. Pomyślałem tylko,że miałem rację co do tej małej, jednak gdzieś jest w niej ta odrobina współczucia.
   Wreszcie skończyłem.
- Luna ,jeśli oczywiście mogę się tak do ciebie zwracać- dodałem, szybko unosząc głowę.
- Chyba tak- bąknęła dziewczyna.
- Masz prawo jazdy?
- Teoretycznie nie, odebrali mi je, dwa miesiące po tym jak je dostałam.
- Ale umiałabyś podjechać autem jak najbliżej nas, żebym mógł wziąć twojego przyjaciela?
Luna postawiła głowę mężczyzny na zmrożonym asfalcie i wstała,biorąc na barki plecak.
- Klucze w bryce?- spytała.
Skinąłem głową. Przykucnęła tylko żeby zabrać swój samurajski miecz i pobiegła do auta. Za nim znów skupiłem na niej wzrok, usłyszałem warkot samochodu. Lada moment koła pickupa znalazły się za moimi plecami. Luna zeskoczyła i obiegła dookoła, by otworzyć mi drzwi.
- Damy go na przyczepę. Wejdź na nią i pomożesz mi go wciągnąć-powiedziałem i użyłem całego ostatka sił żeby przenieść rannego Japończyka,który stracił na chwilę przytomność. Luna zareagowała na moje polecenie tak szybko,że zamknęła drzwi i zaraz znalazła się na przeczepię,ale stojąc na niej,coś wypatrzyła.
- O cholera!- przeklęła.- Trupy! Szybko, szybko !- pogoniła mnie,wyciągając ręce,żeby złapać Japończyka. Wspólnymi siłami wciągnęliśmy go na przeczep. Gdy "wciąż żywi" byli już bardzo blisko ,chwyciłem Lunę za rękę,i dysząc, powiedziałem:
- Prowadź, będę nas osłaniał.
Skinęła głową i skoczyła z przyczepy,pędząc do przodu.Kiedy tylko postawiła stopę na pedale gazu, kilka zombie zdołało już do nas dojść. Zostawiłem rannego Japończyka wstając i wystrzeliwując pociski w żywe trupy. Padały jeden po drugim. W końcu Luna tak przy gazowała,że zawahałem się i upadłem ze strzelbą na plecy. Zabolało mnie to cholernie,ale nie odniosłem poważniejszych urazów. Z trudem usiadłem ,chwytając się za obolały obojczyk i patrzyłem, jak pickup zostawia za sobą chmurę kurzu, a w niej za pewne dawnych mieszkańców tego terenu.
- Sorry!- zawołała Luna przez otwartą szybę.
- Nie ma sprawy- odchrząknąłem i przysunąłem się do Japończyka. Sięgnąłem po swój plecak i wyjąłem z pierwszej kieszeni butelkę wody,którą następnie podałem rannemu. Japończyk spojrzał na mnie marnym wzrokiem i powiedział, robiąc duży łyk wody :
- Dziękuję.
Teraz to ja na niego spojrzałem, przymrużając oczy.Właśnie padły na mnie promienie słoneczne.
- Jestem Filip - mruknąłem.
- Tanaka- skinął mi głową,uśmiechając się lekko i podając dłoń,którą uścisnąłem.- Przepraszam za Lune,ona do każdego podchodzi ostrożnie.
- Nie ma sprawy, gdybyśmy żyli w innych czasach,pewnie bym od razu poczuł do niej niechęć, ale żyjemy w świecie, gdzie panuje dyktatura i łatwo jest zrozumieć ludzkie zachowanie. Nikt nikomu dziś nie ufa. A jak noga?- opamiętałem się, bo byłoby niegrzeczne, nie zainteresować się stanem ciężko rannego.
- Boli, ale cóż, muszę wytrzymać. Też zmierzałeś do farmy Aristow?
- Tak,ale mam obawy, czy jeszcze tam ktoś żyje albo czy to nie jest jakaś kpina.
- Też tak myślałem,ale nie mamy na razie dokąd pójść.
- Ej,przed nami jest jakieś miasteczko.Skoczyć po leki i coś do jedzenia?- dobiegł nas głos Luny.
- Jest w miarę bezpiecznie?- spytałem.
- Chyba tak, na wszelki wypadek zatrzymam samochód przed miastem.
Jak powiedziała, tak zrobiła.Pickup stanął około kilometr przed najbliższymi sklepami.Wzięła tylko swoją katanę,zatrzaskując drzwi sypiącego się gruchota.
- Luna!- jeszcze raz zawołałem za dziewczyną, wychylając się z przyczepy.- Za co straciłaś prawo jazdy?
- Za jazdę po alkoholu- odpowiedziała, wzruszając ramionami i idąc na chwilę tyłem.Odwróciła się na pięcie,zmierzając kierunku miasteczka. Uniosłem brwi i zaśmiałem się, Tanaka również to zrobił.
- Możesz iść z nią, nic mi nie będzie-rzekł.
- Nie możesz się ruszać i prędzej zombie zjadł by cię pierwszy, niż ty byś zdołał go zabić, a ona sobie doskonale daje rady nawet bez mojej pomocy.
//rozdział pisała  avem 
Image and video hosting by TinyPic

1 komentarz:

  1. Dziwie się, ze masz tak mało wejść bo blog jest świetny udostepniej go bo chcę zobaczyć następny rozdział :D
    Zerknij tez do mnie :* http://widocznawcieniuu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń