niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział 5 " W ciemności cz.2"

Dziewczynki nie było.
Zerwał się z fotela i podbiegł do drzwi. Zobaczył swoją siostrę, jak szła niczym duch w ciemności w stronę czegoś, czego nie widział. Gdy tylko na nią spojrzał, wiedział już, co go obudziło. Śpiewała. Nuciła pod nosem piosenkę, którą zawsze śpiewał jej przed snem ojciec, a gdy zginął, nucił ją Siergiej.
- Mój aniołeczku mały, aniołeczku mały… – Jej głos roznosił się po ścianach. – Otul mnie płaszczykiem swoim, odgoń wszystkie koszmary, od których noc się roi…
Siergiej ze zdumieniem obserwował, jak drobna dziewczynka maszeruje samotnie w ciemności. W nieprzeniknionym mroku, w którym mogło się roić od niebezpieczeństw. I miał rację. Choć nie potrafił zbyt wiele dostrzec, dostrzegł majaczącą dziecięcą twarz. Czyżby kolejni uciekinierzy? A może kolejne niebezpieczeństwo?
Szybko zorientował się, że druga opcja jest, jak na jego nieszczęście, najsłuszniejsza.
Ujrzał na skórze ciemnowłosej dziewczynki pierwsze oznaki rozkładu.
- SARA! – zawył i wyskoczył z pociągu. Pędem puścił się w jej stronę i chwycił jej szczupłe ciałko, zanim ta zdążyła dotrzeć do potwora. Pogładził ją po złotych włoskach i z nienawiścią spoglądał, jak dziecko-zombie cofa się w ciemność.
- Co się stało? – spytała jego siostrzyczka, zadzierając zarumienioną twarz. – Tam była dziewczynka, chciałam z nią porozmawiać.
- Już jest wszystko dobrze – wyszeptał Siergiej, starając się uspokoić bijące szybko serce. – Wszystko jest dobrze…
Dziwny odgłos z boku zwrócił jego uwagę. Zerknął w tamtą stronę.
- No kuźwa…
Nigdy jeszcze nie widział tak potężnej chmary zombie. Zebranych ciasno w szeregach i zmierzających prosto w ich stronę. Widział zarysy ich chwiejących się sylwetek, krzywych nóg i niezgrabnych kroków. Potwory szły na niego. I to w zatrważająco szybkim tempie.
Wstał i z Sarą w ramionach pomknął w stronę pociągu. W momencie, gdy zatrzasnął drzwi, potwory niemal sięgały w jego stronę. Wciskały swoje kościste dłonie w wąską szparę między ścianą a wejściem, a było ich tak dużo, że niemożliwym było zamknięcie drzwi samemu.
- Szczur!
Chłopak zerwał się z miejsca. Siergiej nie musiał mu nic tłumaczyć. Widząc, co się wyprawia, doskoczył do przyjaciela, aby mu pomóc. Paroma kopniakami pozbył się cuchnących dłoni, które chwyciły się jego nogawki i próbowały wytargać pożywienie na zewnątrz. W końcu jednak, po niełatwym wysiłku udało im się zabezpieczyć tak, aby nikt nie dostał się do środka.
Mimo wszystko, nie potrafili zasnąć tej nocy. Zombie sunęły za oknami pociągu niczym duchy. Jednak nie to było przerażające.
Zdawało się, że żywe trupy przybierają postać cieni. I widoczne były tylko ich twarze. Powykrzywiane w grymasach przerażenia, wściekłości, strachu.
Te twarze należały do osób, które zostały zamordowane w tym miejscu.
Nazajutrz wstali i ruszyli w dalszą drogę.  

W następnym tunelu napotkali tylko jednego potwora, z którym od razu się rozprawili, posyłając w jego stronę jeden pocisk. Od razu trafił w głowę, a stwór stoczył się na tory, zanim zdążył ich zobaczyć. Wkrótce skręcili w boczny tunel, który pokonali, idąc szybszym krokiem. Wizja natychmiastowego opuszczenia tych tuneli napawała ich nową siłą, którą zamierzali wykorzystać w pokonaniu tejże drogi, dzielącej ich od wolności.
Tam potworów było więcej. Echo wystrzałów niosło się po ścianach, a trupy padały za każdym z nich. Lecz tutaj także było ich niewiele, zaledwie siedem, czy może osiem. Wiedzieli, że najgorsze czeka przed nimi. I mieli rację.
Zanim wyszli do nowego tunelu, zapalili latarki, które natychmiast rozproszyły ciemności. I ujrzeli ich. Potwory, które zdawały się na nich czekać.
- Pobiegnijmy – zaproponował Siergiej cicho, a Alek chętnie przystał na ten pomysł.
Sara wspięła się na plecy swojego brata, kiedy ten ukucnął. I pobiegli. Zagłębili się w chmarę żywych trupów, które, kłapiąc zębiskami, natychmiast podążyły za nimi. Wysyłali w ich strony pociski, przebijające ich czaszki na wylot, niekoniecznie trafiające zawsze w cel. Po ziemi szczękały metalowe naboje, turlały się pod nogami walczących chłopaków. Walczyli, ale i nieprzerwanie biegli. Wiedzieli, że nie dadzą sobie rady z tak dużą liczbą przeciwników. Ich jedyną obroną była ucieczka i wyjście na słońce, na światło, które niewątpliwe oślepi te zombie z metra.
O ile nie panowała noc.
- Pięćdziesiąt metrów! – wrzasnął nagle Alek, a Siergiej poczuł, że serce w nim zamiera. Taka mała odległość. Już niedługo wyjdą z tych przeklętych tuneli!
Przyspieszył kroku. Dźwięczący mu w uszach krzyk Sary nie ogłuszał, jedynie dodawał sił.
- Czterdzieści! – krzyknął znów towarzysz, będący gdzieś z dali. Siergiej chwilę później go dogonił.
Na twarzy chłopaka malowała się radość i nadzieja, kiedy wypatrywał na ścianie kolejnej liczby.
- Trzydzieści!
Siergiej już wiedział, skąd jego przyjaciel wie, ile jeszcze metrów pozostało do wyjścia. Na ścianach ktoś, najwyraźniej także pokonując to metro, namalował czerwoną farbą liczby. Tuż obok nich zamajaczyła krwawa dwudziestka.
- Dwadzieścia! – krzyknęli chórem chłopaki, z radością na zmęczonych twarzach posyłając kolejne pociski w stronę atakujących potworów. Już widzieli słabe światło przez wylot tunelu.
Jednak nie spodziewali się jednego. Biegnąc przed siebie, zapomnieli, że przy każdej nowej licznie jest tunel, prowadzący w boczny korytarz. Mijając jeden z nich, maszkara, wyjątkowo duża o ciele barczystego mężczyzny, wyłoniła się z mroku i całkiem zręcznym susem zagrodziła drogę. Siergiej trzymał się z piskiem podeszw niemal natychmiast, podobnie jak Alek. Tylko że jego towarzysz biegł parę kroków przed nim.
Wpadł prosto pod łapska potwora.
Krew trysnęła na ścianę, a po korytarzu poniósł się wrzask bólu ranionego chłopaka. Siergiej także wrzasnął, ale z przerażenia i z trudem nacisnął spust. Nabój, na szczęście, już za pierwszym razem trafił w cel. Potwór upadł, a wraz z nim chłopak.
- Szczur! – wrzasnął Siergiej, rozglądając się z przerażeniem po kręgu potworów, który z każdą sekundą zacieśniał się coraz bardziej.
Kiedy był pewny, że jego kumpel już nie żyje, chłopak nagle podniósł się. Jego ubranie ociekało krwią, która upływała z jego właśnie ciała, a wraz z nią uchodziło od niego życie. Jednak twarz tego nie wyrażała. Oblicze Szczura, do którego lepiły się włosy, zlepione ciemną posoką, zdradzała determinację. Kiedy podnosił się z klęczek, zdrętwiałymi palcami chwycił pistolet i wytarł go z czerwonej mazi w nogawkę swoich spodni.
- Nie umrę – wyszeptał, spoglądając wściekle na potwory, zagradzające mu drogę do wyjścia. – A już na pewno nie tutaj. Sam to przecież powiedziałem…
Uniósł pistolet, celując prosto w najbliższą maszkarę.
- Z drogi, skurwysyny!
Wystrzelił i pobiegł przed siebie, zadziwiająco szybko jak na rannego człowieka. Siergiej z początku skrzywił się, wiedząc, że na jego barkach spoczywa młodsza siostra, lecz szybko odgonił od siebie tę niepotrzebną myśl. Przecież teraz walczą o przetrwanie, nie może się w tym momencie martwić o zasób słownictwa Sary.
Pobiegł za Szczurem. Dziesięć metrów. Już za chwilę wybiegną z tych tuneli, będą wolni. Pięć metrów. Czy jest już ranek? Jasne światło niemal ich oślepiło.
Wybiegli z tuneli niczym wystrzelona torpeda prosto w objęcia nocy. Księżyc świecił wyjątkowo jasno, gwiazdy pulsowały na ciemnym niebie. Siergiej stanął w śniegu i odwrócił się, z przerażeniem patrząc na czające się w metrze potwory. Najwyraźniej światło księżyca także je oślepiało. Tym lepiej dla nich. Nie musieli się obawiać, przynajmniej na razie.
Siergiej postawił Sarę i dopiero wtedy przypomniał sobie o rannym Szczurze. Błyskawicznie odwrócił się w stronę chłopaka. Leżał parę kroków dalej, a w jego stronę prowadziła strużka krwi, doskonale odzwierciedlająca się na skrzącym się w świetle gwiazd śniegu.
- Szczur… – Siergiej uklęknął obok chłopaka, z niepokojem spoglądając na unoszącą się wolno klatkę piersiową. – Co ci jest?
- Nic – wycharczał chłopak, odwracając zmęczoną twarz. – Nic poważnego. Jeżeli opatrzę ranę, za chwilę się zagoi.
- Ale…
- Nic nie mów, dobra? – Szczur spojrzał na przyjaciela pocieszającym, smutnym wzrokiem. – Wiem dobrze, co mi jest.
Siergiej nie odpowiedział. Przez chwilę spoglądał, jak jego towarzysz odrywa od spodni kawałek długiego materiału i owija nim swoje zranione ramię. Kiedy się położył, odszedł do Sary, która siedziała pod drzewem. Zorientował się, że zasnęła. Z westchnieniem usiadł obok, objął ją i sam spróbował oddać się w objęcia snu.
Nie wiedział, ile spał. Wybudziły go promienie wschodzącego słońca, które oślepiły jego uśpioną twarz. Wolno otworzył oczy i przyglądał się, jak złota tarcza wschodziła znad ośnieżonego horyzontu. Podziwiał ten widok, dopóki nie przypomniał sobie o zdarzeniach tej nocy. Spojrzał na Sarę, która nadal spokojnie spała. Podniósł się na nogi i podszedł do Szczura. Odetchnął z ulgą, gdy zauważył, że także przygląda się słońcu. Może faktycznie wyjdzie z tego. Tylko jego twarz była niepokojąco blada. Wręcz sina.
Uklęknął obok niego, a ciało chłopaka zadrżało, jakby z zimna. Szczur kątem oka spojrzał na Siergieja.
- I jak twoja rana? – usłyszał pytanie, lecz na nie odpowiedział na nie. Znów spojrzał na słońce.
- Powiedziałem sobie – wyszeptał zachrypniętym głosem – że gdy będę miał umrzeć, to na pewno nie w tych tunelach. I że będę walczyć o życie jak najdłużej.
- Coś ci się ostatnio na zwierzenia zebrało, Alek. – Siergiej zaśmiał się ponuro. – No co ty, wyszliśmy z metra. I nie widzę, by ci się zbierało na umieranie.
Szczur uśmiechnął się smutno i pokiwał dłonią, aby się zbliżył. Siergiej z niepokojem nachylił się w jego stronę.
- Coś ci pokażę.
Alek zaczął rozpinać koszulkę, kiedy jednak zdrętwiałe palce odmawiały posłuszeństwa, ze złością rozerwał ją na klatce piersiowej, a następnie pociągnął rozdarcie do ramienia. Siergiej ujrzał bandaż, przesiąknięty krwią. Nie wyglądało to dobrze, ale i także nie aż tak źle. Dopóki Alek nie zerwał z ramienia szmatki.
Całe ciało Szczura było blade, jakby już był trupem. Dlatego wyraźnie było widać, jak wokół rany, wyraźnego śladu zębów powstał zaczerwieniony obrzęk, z ciemnymi żyłami widocznymi pod napuchniętą skórą. Obrażenie ociekało ropą i nadal sączyła się z niego krew. A to coś Siergiejowi przypominało. Z przerażeniem spojrzał na Alka. Ten uśmiechnął się, niepewnie rozchylając wargi.
Zęby miał poczerniałe.
- Nie…
- Rana jest skażona – wyjaśnił cicho Szczur. – Już w nocy nie będę sobą, a żywym trupem. Takim samym, jakiego spotkaliśmy w tunelach.
- Nie, to nie niemożliwe. Ja ci nie pozwolę umrzeć, rozumiesz?!
- Musisz. Inaczej sam będziesz musiał mnie zabić.
- Znajdziemy lekarza, on cię wyleczy…
- Siergiej. – Alek spoglądał na przyjaciela krytycznie. – Czy ty siebie słyszysz? Gdyby istniało na to lekarstwo, zombie już by nie istniały.
- Kurwa, ale ty musisz wrócić do swojej rodziny! Musisz im pomóc! Tak po prostu pozwolisz sobie umrzeć?!
Szczur usiadł na ziemi, ostatni raz spojrzał w niebo. Nie spuszczając z niego wzroku, wyszarpał zza paska pistolet.
- Cieszę się, że mogłem dożyć wschodu słońca.
- Co ty zamierzasz zrobić?
- Umrzeć z honorem – odpowiedział ponuro Szczur. – Nie pozwolę sobie przemienić się w tą bestię. – Uśmiechnął się. Po raz ostatni. – Opiekuj się Sarą.
Huk wystrzału spłoszył siedzące na gałęziach ptaszyska, najwyraźniej wyczuwając szansę na obiad, zdobyty bez cienia wysiłku. Ciało Szczura upadło w śnieg, a z rany wylotowej w czaszce wypłynęła krew, barwiąc go na czerwono. Bezwładna dłoń, dzierżąca pistolet, opadła tuż obok głowy, zanurzonej w śniegu.
Strzelił sobie w łeb, pomyślał Siergiej, nadal spoglądając na ciało swojego najlepszego przyjaciela. Strzelił sobie w łeb, jakby już teraz był potworem. Co zrobi Gruby? Pewnie wyczekuje jego powrotu… a ja nie mogę nic zrobić, aby zawiadomić go o jego śmierci.
Chwilę później Siergiej uzbierał suche gałęzie drzew i inne patyki, które ułożył w stos, a ten otoczył znalezionymi kamieniami. Położył tam także Szczura, a tę konstrukcję podpalił zapalniczką, którą trzymał w kiszeni. Wpatrywał się, jak płomienie pożerają ciało chłopaka, a Siergiej starał się zachować obraz jego twarzy w pamięci. Niewinnej, szczurzej twarzy, która sprawiała wrażenie, jakby jej właściciel spał. Nie ważne, że po policzku spływała zabłąkana kropla krwi.
Dopiero gdy po patykach i Szczurze został proch, Siergiej razem z Sarą postanowił dalej iść.
Po południu z nieba powoli zaczęły opadać płatki śniegu, jakby sam Bóg chciał wypłakać swoje smutki, patrząc na ten niedorzeczny świat. Siergiej szedł ze spuszczoną głową, prowadząc za sobą Sarę. Dziewczynka nic nie rozumiała, nie zdawała sobie sprawę, że Szczur nie żyje. Skąd miałaby wiedzieć? Jej starszy brat nic nie powiedział. Rzekł jedynie, że Alek odszedł z powrotem do miasta, chronić tam ludzi. Sara przestała zadawać pytania. Ale Siergiej wiedział, że za bardzo mu nie wierzy.
Szli więc w milczeniu, a delikatne płatki spadały między włosy, ośnieżały ich czapki, wpadały za kołnierz i mroziły karki. Siergiej nie zważał na chłód, przenikający do jego ciała, skupił się tylko na drodze. Musieli iść i nie zginąć. Ponieśli już ofiarę, a on z życiem nie chciał się jeszcze żegnać.
Wtem poczuł, jak natrafia stopą na coś miękkiego, a jednak twardszego niż śnieg. Ze zdumieniem spojrzał w dół i skrzywił się z obrzydzenia.
- Ble. – Twarz Sary także wyrażała niesmak. – Nieżywy szczur.
- Taak – zgodził się ponuro Siergiej, wzdychając. – Chodźmy…
- O, patrz, tam jest drugi! – Sara wskazała rączką na następnego gryzonia, nieruchomo leżącego w śniegu.
Siergiej powiódł wzrokiem za spojrzeniem siostry. Normalnie widok martwych szczurów nie zrobiłby na nim takiego wrażenia… gdyby nie to, że za tymi dwoma stworzeniami leżało kolejne. Które także już nie żyło.
Trzy martwe szczury w tym samym miejscu? Siergiej uniósł brwi i klęknął przy pierwszym z nich. Rozkopał wokół jego pyszczka, lekko rozwartego. Tak jak się spodziewał, tuż przy nim leżały czerwone pigułki. Trutka.
Podszedł do następnego, i jeszcze kolejnego. Tam znalazł te same tabletki, które schował do kieszeni. Na wszelki wypadek.
Szedł dalej i cały czas utwierdzał się w swoim przekonaniu – ktoś zostawił trop, trując szczury. Ale gdzie on prowadził?
Sara wolno szła za nim, wyraźnie się bojąc. W końcu jednak doszli do celu, jednak Siergiej poczuł zawód. Stanęli jedynie przed rozłożystym dębem, gdzie „szczurzy trop” się skończył. Czy naprawdę to drzewo miało być końcem wędrówki? Co przez to chciał osiągnąć człowiek? Albo może faktycznie te szczury jakimś cudem zdechły w tym samym miejscu…
Już miał wracać, gdy nagle spostrzegł kawałek kartki, nabity na jedną z gałęzi. Zdziwiony, podszedł i zdjął ją, a następnie rozłożył. Poczuł, że serce w nim zamiera.
Pomóż mi – głosił niewielki napis. A pod nim była wielka strzałka, prowadząca gdzieś za dąb. Siergiej wolno ruszył w tamtym kierunku i ze zdziwieniem napotkał mapę za szklaną szybą. Ktoś, na pewno nie autor tego drobnego liściku, zaznaczył czerwonym markerem drogę do domku. Nad nim napisano „farma Aristow”.
Siergiej od razu poczuł, że to właśnie tam mają się udać.
//Rozdział pisała Xeravina Image and video hosting by TinyPic

2 komentarze:

  1. Bardzo, ale to bardzo intrygujący narrator. O co chodzi z tatą Siergieja? Mam nadzieję, że dowiem się czytając kolejne rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
  2. Filip pracował jako naukowiec i kiedy Rosja Wschodnia zakończyła badania nad bronią biologiczną, Nikita kazała rozstrzelać tych, co ją odkryli. Filip jako jedyny uszedł z życiem,niestety stracił pamięć.Wiedział, że ma rodzinę i musi się do niej dostać ( nie pamiętał jednak imion dzieci ani żony ), ale jednocześnie musiał ukrywać się przed rządami Nikity :)

    OdpowiedzUsuń