niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 7 " Miasto duchów "

Kościół przy autostradzie/Erkan
Powoli wprowadzamy w świąteczne klimaty ;)  Długo musieliście czekać na ten rozdział, ponieważ trzeba było go nieco zmodyfikować na potrzeby innego wątku dotyczącego tytułowego miasta duchów.Ale już wszystko jest git majonez, więc zapraszam do ( mam nadzieję ) dobrej lektury na zimowe wieczory.

  Luna szła autostradą biegnącą prosto do miasta Erkan, mijając przy tym zaśnieżone i zardzewiałe samochody. Śnieg znów zaczął sypać. Niskie sklepiki tuż przy autostradzie zbudowano z drewna. Sześć metrów w pobliżu autostrady  wznosił się niski kościółek , nad którym pochylały się płaczące wierzby. Jednak  jego urok przysłaniała jedna rzecz. Mianowicie nad wygrawerowanymi wrotami ze scenami z Biblii wisiał trup. Kołysał nim lekko wiatr. Miał tak mało skóry,że łatwo można było dostrzec wychodzące kości. Jego ubranie zostało obryzgane posoką ,a nad resztkami nieszczęśnika widniał dużymi literami, zlewający się napis " POMÓŻCIE NAM".
      Twarz dziewczyny wykrzywił grymas. Zastanawiała się, dlaczego zastosowano liczbę mnogą. Była bardzo ciekawa, by zobaczyć, co jest w środku,ale się wstrzymała. Musiała szukać przecież lekarstw. Odwróciła się na pięcie i skierowała w kierunku sklepików.
   Szyby były brudne od pajęczyn i pyłu. Nie wiele można było przez nie zobaczyć,więc Luna podchodziła do każdego okna,trochę przecierała rękawem i skupiała wzrok na produktach. Przyjmując taką metodę szukania, w końcu udało jej się dotrzeć do apteki. Ostrożnie otworzyła drzwi, a w dłoni zalśnił jej samurajski miecz. W środku zastała bałagan. Widok przypominał krajobraz po tornadzie. Luna zachowała czujność i powoli ruszyła w kierunku regałów. Zatrzymała się na chwilę, gdy zobaczyła niedaleko swojej stopy w połowie zjedzonego człowieka, na którym pasły się muchy. Przyspieszyła kroku i dopadła do regału.
- Coś przeciwbólowego... bandaże...- mówiła , biorąc po kolei lekarstwa i wyrzucając za siebie,gdy nazwa się nie zgadzała .Nagle coś za nią zaszumiało.Porzuciła dotychczasowe zajęcie, oddając się o parę kroków od regału. Nie wiedziała, że tuż za jej plecami czyha na nią bestia. Dopiero kiedy monstrum zrobiło ociężałe dwa kroki w przód, odwróciła się gwałtownie. Wielki, otyły aptekarz z rozszerzoną szczęką i dłońmi całymi w liszajach, runął tuż przed nią. Na jego  twarzy skóra  odrywała się od mięśni,odsłaniając rozległe rany. Dziewczyna, cofając się, poślizgnęła się po rozrzucanych plastikowych buteleczkach i uderzyła sobą o zimną posadzkę. Gnijący, żywy trup dopadł ją. Johansen wrzasnęła i próbując się uwolnić, z całej siły zadała mu kopniaka prosto w rozdziawioną szczękę, z której następnie uleciał strumień krwi. Luna szybko odkopała ręką swój ostry jak brzytwa sztylet i zacisnęła palce na rękojeści.Gdy zombie znów złapał ją za nogę  i przymierzał się, by ją odgryźć,ona zrobiła zamach i odcięła mu głowę. Ciało opadło na posadzkę . Krew z przeciętych tętnic rozbryznęła się na wszystkie strony, plamiąc również ubranie Luny. Przeklęła,podnosząc się chwiejnie. Koło ohydnej, zaropiałej twarzy aptekarza leżały środki przeciwbólowe. Kopnęła więc głowę nieboszczyka nieco dalej i wzięła kilka opakowań, wkładając je następnie do oliwkowej torby na ramię.
    Zaglądając do kolejnych sklepów, nie mogła znaleźć spożywczego. Łatwiej byłoby powiedzieć,że niczego nie mogła znaleźć. Regały, gdzie powinna znajdować się żywność, opustoszały całkowicie. W kątach półek widniały tylko pajęczyny,a ponieważ much było tu w nadmiarze, gdzie człowiek nie poszedł tam pająk i jego zasadzka.
    Luna wróciła do nas po godzinie, umorusana we krwi i kurzu. Bez słowa weszła na przyczepę i rzuciła w dłonie Tanaki pakunek z lekarstwami, po czym po turecku usiadła na chwilę obok nas.
- Jesteś umazana krwią. Natrafiłaś na zombie?- zapytał z troską Tanaka.
Skinęła głową.
- Tak,ale nic mi nie jest. W sklepach nie było niczego. Nawet zgniłych owoców i warzyw. Ludzie wszystko splądrowali...
- Zdziwiło mnie, czemu tu takie pustki. Powinno się roić od żywych trupów- włączyłem się do rozmowy.
- Coś wam pokaże ,jak ruszymy- rzuciła Luna, zeskakując z przyczepy i idąc w stronę przedniej części samochodu.
    Kiedy tylko przejeżdżaliśmy obok kościoła,Luna nie musiała nic mówić. Widok trupa wiszącego u wrót świątyni wprawił mnie i Tanake w osłupienie. I ten napis. Kogo miał na myśli autor, pisząc "nam"? Rodzinę,przyjaciół, a może wszystkich mieszkańców? Boże,kto mógł zrobić coś tak nieludzkiego? Zaczynałem naprawdę myśleć,że gdzieś tu blisko mieszka jakiś psychopata i wcześniej czy później nas dopadnie.
    Na tym się nie skończyło. Nie długo po tym, jak przejechaliśmy w połowie łuszczący się  bilbord powitalny i znów wjechaliśmy w sferę miasta duchów, Luna nagle gwałtownie zahamowała i samochód o mało nie wpadł w poślizg.
- JA PIEPRZE!- krzyknęła, gdy auto stanęło.
- Co jest?- zawołałem,oglądając się do tyłu.
- Jakiś dziadek wybiegł mi przed maskę. Zdążył zwiać,ale...-urwała na chwilę- nigdzie go nie widzę.
Tanaka i ja również niczego nie widzieliśmy. Może Luna po prostu miała zwidy? To zrozumiałe,kiedy jest się kompletnie wyczerpanym, a my pragnęliśmy tylko na chwilę się gdzieś zatrzymać. Postanowiliśmy zignorować sprawę i jechać dalej,lecz widziałem,że Luna od czasu do czasu spoglądała niespokojnie w lusterko samochodu. Dwie godziny od miasta,kierując się nadal znakami informacyjnymi, wjechaliśmy w polną drogę. Była trochę wyboista, więc musiałem trzymać nowemu znajomemu uszkodzoną nogę. Nasz kierowca starał się jechać powoli,ale nie za bardzo mu to wychodziło.
     Na skraju dróżki dostrzegliśmy wielki ,drewniany budynek na kształt hotelu. Przypomniało mi to amerykańskie krajobraz. Zastanowiło mnie, dlaczego panowała tu taka cisza. Uznaliśmy,że pewnie gospodarze siedzą w środku i nie usłyszą warkotu samochodu. Wysiedliśmy z auta i podeszliśmy do drzwi. Pukaliśmy i wołaliśmy. Niestety nikt nie otworzył. Luna zauważyła,że niektóre okna zostały okratowane. Zwłaszcza te na dole. Po za tym nie dostrzegliśmy nic dziwnego. Ostrożnie posadziliśmy z Luną Tanake na betonowych schodach.
-Zobaczę, czy jest ktoś za domem - mruknąłem,po czym podszedłem do naszego samochodu i zabrałem broń,tak na wszelki wypadek. Obszedłem dom i wołałem za owym państwem Aristow. Pukałem też w okna, przy okazji w nie zaglądając. Dom wyglądał przytulnie. Jego właścicieli raczej nic nie zabiło. Zauważyłem świeże kwiaty w wazonach i buchający ogień w kominku. Przeszedłem kilka kroków dalej. Pod moimi stopami śniegu było bardzo mało. Spojrzałem w górę. Powoli zaczynało się ściemniać. Kłębiaste chmury zakrywały zimowe światło. Nie zapowiadało się na śnieżyce. Na dom padły cienie nagich dębów,których gałęzie kołysały się lekko na wietrze. Usłyszałem skrzeczące, wygłodniałe ptaszyska. Obsiadły pojedyncze gałęzie. Czułem, jakby pożerały mnie swoim wzrokiem,a one po prostu sobie tam siedziały.
    W pewnym momencie usłyszałem łamanie gałęzi. Myślałem,że to wrona,ale byłem w błędzie. Za mną pojawiła się kobieta. Miała na sobie pełno siniaków i liczne cięcia. Zgniła skóra służyła tylko za dodatek. Jej twarz wyglądała jakby oblano ją kwasem. Tłuste, blond włosy ledwo trzymały się na głowie. Poczułem jej oddech na karku. Rzuciła się na mnie, ale w porę zdążyłem ją odepchnąć. Wiła się na ziemi jak padalec.Podszedłem do niej i wycelowałem broń w ohydną twarz. Nacisnąłem spust i krew rozbryznęła się na śniegu.
- Uważaj!
Usłyszałem głos Luny i za nim zdążyłem się obrócić, ona przecięła dwóch wychudzonych  jak po anoreksji dorosłych mężczyzn. Upadli obok martwej kobiety. Zauważyłem,że oni również byli pokryci wieloma ciętymi ranami.
- Dzięki,ale miałaś siedzieć przy Tanace- powiedziałem, przenosząc wzrok na dziewczynę.
- Gdybym nie przybiegła, leżałbyś teraz obok mojej stopy- odpowiedziała z ironią dziewczyna. Pokręciłem głową i przykucnąłem przy zwłokach,mówiąc :
- Wszyscy mają na nadgarstkach cięcia na kilka centymetrów...
- " bezpiecznie"- prychnęła Luna,zawracając w kierunku ganku.
 Rozdział pisała avem
Image and video hosting by TinyPic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz