niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 4 "W ciemności"



Wstawiamy te rozdziały w trochę nierównym odstępach czasu... wybaczcie, jeżeli długo czekacie c: Ale w końcu się doczekaliście. Trochę się przy nim męczyłyśmy wraz z Patką, to rzucając pomysły, a to go pisząc, no ale osobiście jesteśmy z niego dumne. I mamy nadzieję, że wam także się spodoba! Zapraszam więc do czytania! : D


                Przestąpili taśmy i wkroczyli do ciemnego tuneli, oświetlanego jedynie przez snopy światła, jakie rzucały ich latarki. Siergiej i Alek szli ramię w ramię, Sara przyczepiła się ramienia swojego brata. Panowała tu cisza, przerywana jedynie przez odgłosy kapiącej z góry wody, lecz wyobraźnia tych młodych ludzi podsuwała im najgorsze zwidy. Już po chwili przyspieszyli kroku, odgłosy kładzionych na ziemi stóp poniosły się po ścianach. Światło latarek padało wszędzie, jakby zza rogu miała wyskoczyć zjawa, lub coś o wiele gorszego.
                Nagle Sara przystanęła, jej dziecięcą twarz wykrzywił wyraz przerażenia. Siergiej spojrzał na nią z góry.
                - Co się dzieje? – spytał dumnie. Starał się nie okazywać strachu. Gdyby zdradził, że się boi, Sara popadłaby w panikę.
                - Tam… – szepnęła dziewczynka, wyciągając drobną rączkę przed siebie i wskazując coś w mroku. – Tam coś było!
                Siergiej zmarszczył brwi i skierował światło latarki w stronę, w którą wskazywała jego młodsza siostra. Istotnie, w mroku coś zamajaczyło. Chłopak przełknął głośno, poczuł, jak palce Sary zaciskają się na jego łokciu, a ciało Szczura obok sztywnieje ze strachu, Nie, on nie mógł się bać. Musiał być dzielny, aby dodać innym otuchy.
                Zerknął przez ramię na Alka i kiwnął głową.
                - Idziemy – rozkazał i ruszył przed siebie.
                - Ale… Siergiej! – Głos Alka odprowadził go do kolejnego peronu. – Mówiłem ci o epidemii! Chcesz umrzeć, albo, co gorsza, skończyć tak jak oni?!
                - Jestem pewien, że to było martwe już na pewno! – odkrzyknął Siergiej, a w oddali Alek zaklął i popędził w jego stronę.
                - To jest samobójczy krok, idioto – warknął Szczur, dotrzymując mu kroku. – Chcesz umrzeć? Proszę bardzo. Ale twojej młodszej siostry w to nie mieszaj, jasne?!
                - Za późno.
                Siergiej skinął głową na ciało wychudzonej kobiety, leżące na torach. Jej twarz, choć niewątpliwie młoda, była pomarszczona i poraniona, pożółkłe oczy uciekły z orbit. Szponiaste palce zaciskały się na chudej szyi i choć widok ten był przerażający, to największe wrażenie na Siergieju zrobiły usta kobiety. Sine, niemożliwie szeroko rozwarte w niemym krzyku wyglądały, jakby zaraz przed śmiercią kobieta wyła z bólu. Siergiej cofnął się. Choć nigdy nie znał kobiety, do której należało to ciało, w uszach rozbrzmiał przerażający wrzask, niewątpliwie należący do niej. 
                Na nowo przeniósł snop światła na zwłoki i odchrząknął, chcąc, aby jego głos nie drżał ze strachu i obrzydzenia.
                - Czy to ci wygląda na zombiaka? – spytał, łypiąc spode łba na Szczura.
                Chłopak miał niepewny wyraz twarzy. Rozchylił usta w obłąkanym, a zarazem pełnym wściekłości wymuszonym uśmiechu i pokręcił głową.
                - Nie – powiedział piskliwie, zaciskając palce na swojej latarce. – Tylko jest jeden problem.
                - Tak? – Siergiej przekrzywił głowę. – Jaki niby?
                Alek wskazał na Sarę, omal nie uderzając przypadkowo jej w twarz.
                - Jak ona, do cholery, miała zobaczyć to ciało, debilu?!
                Jakby w odpowiedzi coś za nimi zacharczało, z ciemności wyłonił się mężczyzna, a raczej to, co po nim zostało. Maszkara wyszczerzyła sczerniałe zęby i wyciągnęła ku nim chude, oślizgłe łapska. Cała trójka wrzasnęła przenikliwie i uskoczyła w różne strony. Potwór przystanął, jakby nie wiedząc, w jaką stronę się udać.
                Siergiej wyszarpał drżącymi palcami pistolet z torby, wiszącej na ramieniu i wycelował w martwego, wcześniej zerkając w bok. Poczuł, że serce w nim zamiera.
                - ALEK! – wrzasnął, a w oddali błysnęło światło, pokazując jego osobę. – Zajmij się Sarą!
                - Jest przy mnie!
                 Siergiej odetchnął z ulgą, lecz nie na długo. Zombiak wybrał sobie na cel właśnie jego. Rzucił się ku niemu i w ataku nie przeszkodziły mu pociski, które chłopak wystrzelił i które przeszyły na wylot jego gnijące ciało.
                - Szlag! – wysyczał przez zęby, odwrócił się i zaczął uciekać.
                Po paru krokach zorientował się, że stwór już za nim nie podąża. Przystanął i rozejrzał się. Próbował sobie wmówić, że pokraki już tu nie ma w pobliżu. Że go nie znajdzie. Lecz wiedział, iż prawda jest inna. Zombie czai się gdzieś w mroku i czyha na niego, a może nawet morduje właśnie jego przyjaciół.
                - Szlag… – powtórzył, rozglądając się dookoła. – Sara! Alek! Gdzie jesteście?!
                Odpowiedziała mu cisza. Siergiej poczuł, że robi mu się słabo.
                - Alek! – wrzasnął znowu, robiąc parę kroków do przodu. – Gdzie ty polazłeś?! Odezwij się!
                I znów nieprzerwana, nieprzenikniona cisza. Siergiej jęknął, odwrócił się i stanął twarzą w twarz ze stworem. Zombie wyszczerzyło czarne kły, lecz w momencie, gdy zaskoczony i przerażony chłopak podniósł latarkę, tym samym kierując snop światła w oczy potwora, ten zawył przeraźliwie. Cofnął się na sztywnych nogach, a następnie upadł, przesłaniając pomarszczonymi dłońmi bez palców żółte ślepia.
                - W głowę!
                Siergiej odwrócił się słysząc głos Alka.
                - Celuj w głowę!
                Posłuchał. Wystrzelił dwie kule, które przebiły czaszkę. Zombiak znieruchomiał, martwy już na dobre.
                Z mroku wyszedł Alek, ciągnąc za sobą Sarę. Siergiej poczuł, jak wściekłość się w nim wzbiera.
                - Gdzie ty byłeś?!
                - Miałem chronić twoją siostrę – odpowiedział beznamiętnie Alek, a Siergiej na te słowa szybko się opanował.
                - Przepraszam. – Podrapał się po głowie. – Trochę mnie poniosło…
                - Stary. – Alek położył dłoń na ramieniu swojego kumpla. – W takich chwilach tylko idiota nie poczułby strachu.
                Siergiej spojrzał z wdzięcznością na Szczura i lekko kiwnął głową, wskazując dalszą głowę. Oboje skierowali swoje ponure spojrzenia w tamtą stronę, w długi, ciemny korytarz. Za chwilę mieli go przemierzyć, mając tylko latarki, którymi rozświetlą sobie drogę. A w mroku, który będzie ich otaczać, będą czaić się monstra, i znów otrą się o śmierć, i znów staną twarzą w twarz z potworami. Ich oblicza owieją cuchnące oddechy maszkar, przed oczami pojawią się żółte ślepia i wykrzywione usta, ujrzą to, co pozostało z ludzi, którzy tutaj szukali schronienia. A od tego wszystkiego dzielił ich tylko jeden ciemny tunel. Tylko jeden, czy aż jeden? Siergiej nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie.
                Będąc w jego sytuacji, zapewne ja też bym nie wiedział, jaka jest odpowiedź.
                Szczur odetchnął, a Siergiej odwrócił wzrok. Nie chciał o tym myśleć. Ale musieli się wydostać z tego metra. Jeżeli tu zostaną, na pewno umrą, wcześniej, niż gdy się wydostaną. Ale idąc naprzód pakowali się w pewne ryzyko, mogące zakończyć się śmiercią.
                - Daleko jeszcze? – spytał Siergiej niespodziewanie, jakby chcąc odwlekać podróż jak najdłużej. Szczur najwyraźniej też nie zamierzał ruszać, bowiem wyjął z kieszeni starannie złożoną mapę i rozłożył ją, parokrotnie tym samym powiększając drobny świstek papieru.
                - Zostały nam trzy tunele – wyszeptał. – Z czego ostatni jest najdłuższy. – Podniósł głowę i spojrzał w korytarz, którym za chwilę zamierzali pójść. – Gdy będziemy szli tą drogą, za pięćdziesiąt metrów znajdziemy wejście do bocznego tunelu. Tam przejdziemy dwadzieścia metrów i znajdziemy się w nowym, który poprowadzi nas do wyjścia.
                - Ile… ile mierzy ostatni tunel? – Głos Siergiejowi drżał, gdy widział kamienną twarz Szczura. Jego towarzysz odetchnął, spuścił wzrok, a następnie znów go podniósł, zatrzymując go na swoim przyjacielu.
                - Kilometr.
                Siergiej zaklął szpetnie.
                - Musimy oszczędzać latarki – stwierdził cicho. – Tam będzie ich najwięcej. Jestem tego pewien.
                - Ja też. – Szczur przełknął głośno, niepewnie patrząc na swoją latarkę, która słabym już światłem rozszczepiała dookoła nich mrok.
                - Sara, zgaś swoją latarkę – rozkazał Siergiej po chwili milczenia. Dziewczynka posłusznie nacisnęła przycisk, a mroku nagle przybyło. Chłopak przypomniał sobie, jak w dzieciństwie bał się ciemności. Jak zawsze, gdy tylko gasło światło w jego pokoju, natychmiast podążał za swoją matką i wsuwał się pomiędzy swoich rodziców. Choć oduczył się tego już dawno temu, strach nagle powrócił. Myśl, że teraz tylko jedna latarka będzie oświetlać ich drogę, była dla niego nie do przyjęcia. Mimo wszystko, z zaciśniętym gardłem wychrypiał: - Szczur, ty też zgaś.
                - Nie.
                Siergiej spojrzał na przyjaciela zaskoczony. Chłopak żywo kręcił głową, spłowiałe włosy chudymi pasemkami tańczyły wokół jego pociągłej twarzy. Szczurzej, skąd wzięło się jego przezwisko.
                - Ja was poprowadzę. Mam mapę… i znam te tunele. – Westchnął. – Ty zgaś latarkę.
                Siergiej posłusznie wykonał polecenie. We trójkę ruszyli już przed siebie.
                Przez pierwsze pięć minut szli w milczeniu, nasłuchując, czy w pobliżu nie czają się żadne monstra. Sara także milczała, ciągnąc się za nimi, prowadzona przez swojego brata. Całe swoje nadzieje na przetrwanie pokładała w tej dwójce starszych ludzi, a Siergiej nie mógł jej zawieść. Umierająca siostra była ostatnim obrazem, jaki chciał kiedykolwiek zobaczyć.
                - Czyli… żeby zabić zombie, trzeba strzelić mu w łeb? – spytał Siergiej, a Szczur kiwnął głową. – Skąd o tym wiesz?
                - Niedawno paru ludzi przyjechało do Barei. Byli wystraszeni i zmęczeni podróżą, ale przy kuflu piwa języki od razu im się rozplątały. – Chłopak uśmiechnął się pod nosem. – Zaczęli opowiadać o walce z zombiakami, o tym, jak wyglądają. Byłem jednym z tych dzieciaków, które słuchały w pierwszym rzędzie. Dlatego wiem, że aby zabić te potwory, trzeba celować w głowę.
                - Nie ma innych sposobów?
                - Także rozpłatanie całego ciała, ale tymi marnymi pistoletami, jakie mamy przy sobie, trudno chyba tego dokonać. – Spojrzał poważnie na kumpla. – Trzymajmy się więc pierwszego sposobu.
                Kolejne minuty pokonali w milczeniu.
                - Wiesz, ja naprawdę nie chcę umierać.
                Siergiej spojrzał z zaskoczeniem na swojego przyjaciela. O czym on mówił? Przecież nie pozwoli, aby Szczur tutaj zginął.
                - Śmierci boję się najbardziej. Prześladuje mnie to od zawsze, kiedy dowiedziałem się, że człowiek, wcześniej, czy później, zakończy w końcu swój żywot – kontynuował, z pustym wzrokiem wbitym przed siebie. – Przeraża mnie myśl, że mogę zginąć, zanim zdążę się zestarzeć. Bo chcę żyć jak najdłużej. – Spojrzał poważnie na osłupiałego Siergieja. – Chcę kiedyś założyć rodzinę, zobaczyć, jak świat się zmienia. Ale wiem, że moje szanse na przetrwanie są nikłe. To nie są te czasy. Gdy wrócę, Nikita wcześniej czy później mnie zabije. Perfidnie zamorduje w ukryciu, a moja rodzina nie dowie się o mojej śmierci…
                - Nie mów tak. – Siergiej ledwie poruszał wargami. – Nie umrzesz. Na pewno nie tutaj. Ja na to nie pozwolę. – Zacisnął pięści. – Nie pozwolę, abyś zginął ty albo Sara.
                - Wiesz, co mnie bawi najbardziej? – Szczur zdawał się go nie słuchać. – Niespecjalnie troszczę się o swoje życie. Gdybym naprawdę chciał dożyć starości, z pewnością nie pakowałbym się w wieczne kłopoty.
                - Pomagamy… pomagaliśmy ludziom. – Głos Siergieja brzmiał twardo, stalowym uściskiem chwycił przyjaciela za ramię. – Kiedy ja ucieknę, ty masz robić to dalej, rozumiesz? Oni żyją wyłącznie dzięki nadziei, którą nieśliśmy, a którą niesiesz teraz ty i Gruby. Gdyby nie my, Nikita zasiałaby terror, jaki nie widzieliśmy od czasów III wojny!
                Szczur odwrócił twarz. Po chwili kiwnął głową.
                - Masz rację. – Spojrzał na Siergieja. – Nie umrę. Na pewno nie tutaj.
                Chłopak kiwnął głową i puścił ramię przyjaciela. Dalej szli już w milczeniu.
                W końcu jednak poczuli zmęczenie, dlatego postanowili odpocząć przed nowymi wyzwaniami, które niewątpliwie staną im na drodze do upragnionej wolności. Odnaleźli stary wagin opuszczonego metra, w którym postanowili przespać się nieco. Siergiej podał Szczurowi latarkę, a następnie z niemałym wysiłkiem rozsunął stare drzwi. Po korytarzu poniósł się nieprzyjemny, skrzypiący odgłos, a Sara rozejrzała się w obawie przed spotkaniem jakiegoś żywego trupa.
                Z wnętrza metra ział mrok, ciemniejszy niż same tunele, jeżeli w ogóle było to możliwe. Szczur skierował snop światła ze swojej latarki do środka, jasny blask oświetlił na krótką chwilę wszystko dookoła. Gdy upewnił się, że w wagonie nie ma żadnego zombiaka, postawił stopę na wysokim szczeblu, sprawdzając jego stabilność.
                Spojrzał na Siergieja.
                - Jest dobrze – stwierdził i odsunął się, by przyjaciel mógł przejść pierwszy. – Pomóż Sarze wejść, stopień jest dość wysoki.
                Siergiej wziął drobną dziewczynkę pod pachy i podniósł. Była taka lekka. Aż za bardzo. Stres przeżywany w Barei wyraźnie odbił się na jej zdrowie i wadze. Był pewny, że pod palcami czuł wszystkie jej żebra. Odetchnął głęboko, w płucach poczuł zapach stęchlizny, dobiegający z wagonu. Czy to kiedykolwiek to się skończy, będą mogli żyć razem w szczęściu? Czasem modlił się, aby to, co go spotkało, było jedynie strasznym snem.
                Gdy Sara stanęła pewnie na twardym gruncie, Siergiej kazał jej wejść głębiej. Dopiero wtedy ze stęknięciem wspiął się do środka, a następnie pomógł Szczurowi. Rozejrzał się za siostrą. Dziewczynka siedziała na jednym z fotelu, wpatrując się w ścianę. Musiała o czymś myśleć.
                Szczur zgasił lampkę i podszedł, by zasunąć drzwi, lecz Siergiej prędko go zatrzymał.
                - Nie zamykaj – poprosił. – Tak tu cuchnie, że nie da się oddychać.
                Chłopak niepewnie kiwnął głową, puścił klamkę i odszedł podszedł do jednego z siedzeń. Położył się i podkulił, najwyraźniej zamierzając oddać się w objęcia snu. Siergiej natomiast nie potrafił zasnąć. Usiadł więc obok Sary i spojrzał na jej nieobecną twarz.
                - O czym myślisz? – spytał cicho, a Sara pokręciła głową.
                - Patrzę.
                - Na co? Na ściany? – Starszy brat dziewczynki parsknął. – Nie wiedziałem, że są takie interesujące.
                - Spójrz, co na nich jest.
                Podniósł głowę. Z początku wydawało się, że ściany są zwyczajnie czarne, jednak gdy zmrużył oczy i wytężył wzrok, zdołał dostrzec jaśniejsze i ciemniejsze plamy. Drżącą ręką sięgnął po latarkę, zapalił ją i oświetlił nią front naprzeciwko.
                Wnętrze wagonu niewątpliwie było kiedyś białe. Kiedyś. Teraz pokrywały go ciemne i czerwone smugi. Z początku nie warte uwagi. Lecz po chwili Siergiej dostrzegł coś, przez co serce szybciej zabiło mu w piersi. Cienie ludzi. Nakładały się na siebie, przez co tylko można się było domyślać, ilu ludzi tutaj było przed nimi… Co się właściwie tu stało? Jak to możliwe?!
                Siergiej wstał i rozejrzał się dookoła. Cienie były wszędzie. Otaczały go ze wszystkich stron, nachodziły, wyciągały szponiaste palce w jego stronę, jakby chciały, aby i on stał się jednym z nich. Przełknął, spojrzał na podłogę. Tam również one były. Niemożliwie długie nogi ciągnęły się aż do ściany, gdzie spotykały się z resztą ciała. Z trudem powstrzymał się, by nie wybiec z wagonu.
                Podszedł do Szczura i potrząsnął nim solidnie, chociaż ten i tak nie spał. Chłopak odtrącił jego dłoń i spokojnie usiadł.
                - Co jest?
                - Spójrz na te ściany.
                Szczur podniósł wzrok, jego znudzona twarz nabrała od razu innego wyrazu.
                - O cholera… – Tylko tyle zdołał wyszeptać z przerażeniem w oczach.
                - Wiesz, co to jest? – spytał cicho Siergiej, na co chłopak kiwnął wolno głową.
                - Chyba tak. Czytałem gdzieś o tym. – Wstał, podszedł do ściany i przyłożył do niej dłoń. – Takie coś może zrobić tylko ewenes.
                - To jakaś broń?
                Szczur kiwnął głową.
                - Tak. To broń wytworzona przez Nikitę. Kumuluje w sobie silną energię, tak silną, że jest zdolna jednym uderzeniem zmienić człowieka w proch. – Przymknął oczy. – Dość spore osiągnięcie, lecz starcza zaledwie na dwa, trzy strzały. Później trzeba czekać, aż się załaduje.
                - Jak myślisz, co oni tu robili?
                - Nie wiem.
                Rozejrzał się, nagle jego spojrzenie zatrzymało się w jednym miejscu. Siergiej powiódł za jego wzrokiem i poświecił latarką w punkt, który tak zainteresował przyjaciela. Wcześniej, na tle cieni, które wyglądały niczym armia zmierzająca w ich stronę, ktoś czarną farbą napisał: „Flejk żyje. On nigdy nie da się zabić”.
                W innym miejscu ktoś, niezbyt uzdolniony talentem artystycznym, namalował niedźwiedzia, przypominającego bardziej borsuka. Obok napisał: „Nie bójcie się zarazy, bo waszym  prawdziwym wrogiem jest najsilniejszy człowiek u władzy”.
                - Chodźmy lepiej spać – zaproponował Siergiej, siadając na siedzeniu. Szczur wyszczerzył zęby w niezbyt wesołym uśmiechu.
                - Wątpię, abym już potrafił zasnąć – mruknął.
                Tej nocy oboje mieli koszmary. Śniło im się, że cienie ożyły, że zmierzały w ich stronę, pochylali się nad nimi i błagały o pomoc. Jednak sen Siergieja zapadł mu w pamięć.
                Śniła mu się kobieta, wyglądająca niemal jak jego matka, w odrobinę młodszej wersji. Za czasów, kiedy byli jeszcze bogaci i żyli szczęśliwie. Miała na sobie ciemną sukienkę, doskonale komponującą się z białym otoczeniem. W dłoniach trzymała telefon i z kimś rozmawiała. Choć Siergiej nie mógł tego wiedzieć, był pewien, że to był ich ojciec.
                Pojazd mknął szybko, za oknami migały pojedyncze tunele, z których sączyło się czerwone światło. Za każdym razem, gdy mijali boczną drogę, ktoś krzyczał „Flejk żyje”.
                Wtem pojazd zatrzymał się gwałtownie, matka straciła równowagę i przewróciła się na fotel. Drzwi otworzyły się znienacka i do środka wkroczyła kolejna kobieta, tym razem mu nieznana. Dopiero po chwili zdołał ujrzeć jej twarz, a wraz nią przeszyło go wspomnienie. Tak żywe, jakby spotkało go to zaledwie wczoraj.
                Nikita stała w wejściu i mierzyła srogim spojrzeniem na wpół leżącą, na wpół siedzącą kobietę. Gdy matka się poruszyła, prezydent Rosji Wschodniej wyciągnęła zza pleców ciężką maszynę, z której wycelowała. Oślepiające światło rozbłysło, Siergiej na chwilę stracił widok z oczu. Jednak moment później obraz powrócił. Jego matki już nie było. Pozostał tylko cień widniejący na ścianie.
                Siergiej otworzył oczy. Był pewien, że coś go obudziło, coś bardzo niepokojącego. Usiadł i rozejrzał się. Spojrzał na śpiącego naprzeciw Szczura. Następnie skierował wzrok na Sarę.
                Jego serce zabiło szybciej.
                Dziewczynki nie było. 


*** Muahaha przerwanie w najlepszym momencie,teraz się zastanawiajcie co się stało z Sarą do następnego tygodnia  : p Tak jesteśmy wredne  :p ***
             

                Wszedłem po skrzypiących schodach, podszedł do drzwi. Otworzyłem je, zaskakująco cicho, a z wnętrza domu owionął mnie nieprzyjemny zapach zgnilizny. Szykując się na najgorsze, wszedłem do środka. Wiedziałem, że to kiepski pomysł, lecz musiałem gdzieś przenocować. Nocowanie na zewnątrz było bardziej ryzykowne niż przespanie się w skażonym domu.
                Wieczorne światło wlewało się do pomieszczenia, jednak zewsząd wszystko nadal było ciemne i ponure. Nic nie mogłem dostrzec w tym mroku. Uniosłem dłoń i palcami wymacałem na ścianie włącznik światła. Parę razy kliknąłem, jednak nie zadziałało to, jak się spodziewałem. Z westchnieniem rzuciłem torbę na ziemię i otworzyłem ją, po omacku zacząłem szukać swojej latarki na baterie. Te już się wyczerpywały, dlatego starałem się je oszczędzać. Mimo wszystko, używałem jej nadal, niemal bez ustanku.
                Wtem gdzieś w ciemności usłyszałem ciche chrapnięcie. Na pewno nie ludzkie. Podniosłem błyskawicznie głowę i starałem się dostrzec coś w głębi domu. Nic. Nawet jednego ruchu. A wiedziałem, że coś tam na mnie czyhało. I nie było to nic dobrego.
                Podniosłem się na nogi, wolno, a następnie sięgnąłem po strzelbę, zwisającą na moich plecach. Sprawdziłem magazyn, był w połowie pełny. Nacisnąłem spust, a z lufy wyleciało parę pocisków. Wystrzałowi towarzyszył oślepiający blask, który na krótki moment oświetlił szkaradną postać, znajdującą się parę stóp ode mnie. Oraz dwie inne, siedzące skulone gdzieś w głębi. 
                Zakląłem szpetnie, kiedy martwa maszkara rzuciła się na mnie, kłapiąc zgniłymi zębiskami. Wyszedłem z domu, jednocześnie zostawiając wewnątrz swoją torbę. Wiedziałem już, że muszę pokonać tę grupę zombiaków. Pakunki, które w domu zostały, były całym moim życiem. I jedyną, ostatnią szansą na znalezienie córki oraz syna.
                Po raz kolejny wystrzeliłem. Pocisk trafił pierwszego potwora, który wyłonił się z mroku, w głowę, przez co usunął się na ziemię i sturlał po schodach, plamiąc je swoją cuchnącą krwią. Na pozostałe dwa zabrakło mi pocisków.
Zakląłem znów i wygrzebałem z kieszeni paczuszkę ze srebrną amunicją, która rozsypała się, gdy próbowałem ją otworzyć.
                - Kuźwa… – Po chwili odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem, że kilka kulek zostało w pudełeczku.
                Lecz nie miałem zbyt wiele czasu na załadowanie. Zombie stało parę kroków dalej i niemal już dosięgało mnie swoją dłonią, pozbawioną trzech palców. Uciekłem za róg domu, zapełniłem magazynek i znów rozpocząłem atak. Pierwszy przeciwnik uległ już po paru sekundach, a drugi upadł, lecz parł dalej, czołgając się. Wyszedłem zza rogu i, celując prosto w jego głowę, oddałem ostatni strzał. Maszkara trwała przez chwilę w bezruchu, a po chwili usunęła się na ziemię, wywalając na wierzch czarny jęzor.
                Zebrałem wszystkie ciała i podpaliłem je, rzucając pomiędzy ich kończyny zapaloną zapałkę. Przypatrywałem się, jak płomienie pożerają tych nieszczęsnych ludzi, pozbawiając ich jednocześnie życia raz na zawsze. Wszedłem do domu, dość ładnego, jak zauważyłem dopiero w tamtej chwili. Trochę przypominał mi on miejsce, w którym się wychowywałem za młodu. I w którym dorastał mój syn, Siergiej. Pochwyciłem swoją torbę i sprawdziłem, czy nic z niej przypadkiem nie wypadło. Gdy upewniłem się, że wszystko jest na swoim miejscu, wyszedłem na zewnątrz i przy ognisku, które stworzyłem, zacząłem pracować.
                Położyłem strzelbę obok i wyjąłem zeszyt. Przekartkowałem pomięte, zniszczone stronice, a na ostatniej zapisanej dopisałem jedną liczbę: ”3”. Następnie obok wyskrobałem ołówkiem sumę wszystkich dotychczas spotkanych ludzi dotkniętych epidemią. Wolałem się nadal o nich wyrażać jakby wciąż byli istotami podobnymi do mnie, do nas wszystkich. Wiedziałem, że kiedyś byli tacy sami, ja i oni, i tylko łut szczęścia sprawił, że ci drudzy nagle umarli, ale powstali odmienieni. A przynajmniej sprawiali wrażenie martwych. Wiedziałem już, przetestowałem jednego umarlaka w swoim domu. Serce stawało, ale mózg pracował nadal. I to tak, że zastępował ten drugi najważniejszy organ potrzebny do życia. Choć krew już nie krążyła w żyłach, ciało się rozkładało, istota, która powstawała nadal żyła. I była całkiem inteligentna. Nie tak, jak w typowych amerykańskich filmach o apokalipsie zombie.
                Odłożyłem ołówek na bok, byleby potrzeć zmęczone oczy. Napotkałem już 3785 martwych ludzi „żyjących” i 5980, których już ktoś zdążył unicestwić przede mną. A to było tylko w Rosji Wschodniej, której nie przebyłem całkowicie, a jedynie jedną małą część. Czy dżuma dopadła także inne kraje? Czy pochłonęła także moją własną rodzinę?
                Wyjąłem kolejny zeszyt, tym razem zapisany w większej ilości. Zacząłem go przeglądać. Moje dzieci mogły być wszędzie. W Chinach, Japonii, Niemczech, a może nawet polecieli do Ameryki. Sądziłem jednak, że najbardziej prawdopodobne jest jedno miejsce.
                Podniosłem głowę i spojrzałem, w stronę, w którą zmierzałem. Gdzieś w głębi zawył wilk dziwnie gardłowym skowytem, najwyraźniej także był zarażony. Zebrałem więc wszystkie swoje rzeczy, wszedłem do domu, na drugie piętro, a drzwi do pokoju, w którym zdecydowałem przespać noc przesłoniłem, ciężkimi meblami. Gdyby nie ten wilk, najpewniej siedziałbym przy ognisku do rana. Lecz zarażone zwierzęta o wiele trudniej pokonać niż ludzi.
                Przed snem jeszcze rozmyślałem. Tak, tam musi być moja rodzina. Tatiana, Siergiej i córka, której imienia nie pamiętałem, przez co wstyd znów mnie pochłonął. Jak mogłem, przecież to było moje dziecko… nie, nie było. Jest. Nie mogę myśleć, że ich nie ma, na pewno gdzieś tam są, czekają na mnie, i radzą sobie doskonale. Muszę żyć. Gdyby tak nie było, poczułbym to. Ochronię, choćby za cenę własnego życia, gdy ich w końcu znajdę. Właśnie tam. 
                Bo przecież moja rodzina niewątpliwie znajdowała się w Rosji Zachodniej.
//Rozdział pisała Xeravina
Image and video hosting by TinyPic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz