Miałam takie swoje ulubione
miejsce. Znajdowało się ono na dachu bielonej kamienicy, skąd miałam doskonały
widok na to, co działo się w Moskwie, stolicy Rosji Zachodniej. Widziałam, jak
postacie wielkości mrówek poruszają się po nieskazitelnie czystych ulicach, do
mych uszu dochodziły stłumione odgłosy samochodów i cichych krzyków.
Uwielbiałam patrzeć, jak to miasto tętni życiem.
Tutaj, w tym miejscu, na tym
właśnie dachu, czułam się samotna. Ale przecież samotność była czasem
potrzebna. W domu, w którym mieszkałam, zawsze było kłębowisko ludzi. Ojciec
pracował w wytwórni protez. Przesiadywał w domu, w swoim pokoju, gdzie miał
wszystkie potrzebne przybory do swojego zawodu. Słyszałam, że był sławny w
całym kraju. To do niego przychodzili osoby, którzy ulegli różnym wypadkom i
tracili kończyny, a on dawał im nowe, mechaniczne, mocniejsze i ulepszone.
Niektórzy różnili się od zwykłych Rosjan, przez co zastanawiałam się, skąd
pochodzą, i jak udało im się tu dostać. Przecież Rosja była tak zamknięta, iż
nikt nie mógł wyjść za jej mury, a co dopiero dostać się na jej teren. Ci
ludzie, nieznajomi, byli ciemnoskórzy albo oliwkowi bądź mieli ukośne oczy.
Kiedy byłam młodsza, zza drzwi przyglądałam im się, nie mogąc się napatrzeć.
Jeden z nich spojrzał wtedy na mnie i uśmiechnął. Tak się wtedy przestraszyłam,
że uciekłam do swojego pokoju. Na tę myśl uśmiechnęłam się, zarazem zażenowana
swoim dziecinnym zachowaniem.
Później tato nauczył mnie, jak
się wykonuje protezy. Byłam już w tym niemal tak dobra, jak on, chciałam też
pracować razem z nim w laboratorium, kiedy będę w odpowiednim wieku, gdy nagle
ponad rok temu zaprzestał nauk. Przyszłam wtedy do jego pokoju, gotowa do
pracy, a on grzecznie poprosił, żebym wyszła. Kiedy odmówiłam, spokojnie mi
wyjaśnił, że już nie będzie mnie uczył. Wybuchłam wtedy gniewem, zaczęłam
krzyczeć, że w końcu znalazłam sobie zainteresowanie, cel na przyszłość, a on
mi to wszystko tak po prostu odbiera. Nie potrafiłam zrozumieć, o co mu tak
naprawdę chodzi. Ojciec powiedział wówczas, że robi to dla mojego dobra. Typowa
gadka, niemal tak jak w książkach, które czytałam w dzieciństwie. Prychnęłam z
pogardą i wyszłam, głośno trzaskając drzwiami. Od tamtego czasu nasze relacje
pogorszyły się, zamienialiśmy ze sobą tylko parę słów dziennie.
Odgarnęłam z twarzy włosy,
pofarbowane w kolorze niebieskim, i spojrzałam na złoty zegarek, który zapięłam
na nadgarstku. Nie przejęłam się, gdy zobaczyłam, że jestem już spóźniona na
obiad, a ojciec był wyczulony na temat punktualności. Niecałą godzinę temu
zapewne postawił półmiski, zapełnił je zupą, na talerze nałożył kartofle, po
czym zasiadł na stole i czekał, aż przyjdę. Cóż, skończyłam już przecież
osiemnaście lat rok temu. Równie dobrze mogłam zjeść coś na mieście i olać go
zupełnie, przyjść dopiero po północy i przemknąć się do swojego pokoju. Owszem,
mogłam to zrobić. Ale było w tych rodzinnych obiadach coś, co sprawiało, że
nasze relacje poprawiały się choć odrobinę, nawet jeżeli nie rozmawiamy ze sobą
ani chwili. Dlatego mimo wszystko wstałam teraz i ruszyłam w stronę klapy,
która prowadziła na korytarz kamienicy. Zeszłam po drabinie, a później po
schodach i już niecałą minutę później znalazłam się znów na palącym słońcu. Tam
na górze był przynajmniej chłodny wiatr. Tu jednak go brakowało i już po chwili
poczułam, jak pot spływa mi strużką po plecach.
Szłam tak, próbując spojrzeniem
znaleźć mój dom. Mieszkaliśmy w drewnianej chatce na uboczu, w cieniu dwóch
dębów, przez co panowały tam przyjemny urok oraz spokój i cisza. O ile te
czynniki nie zostały zakłócone przez ludzi potrzebujących nowych kończyn.
Zobaczyłam na ulicy kilku
strażników, rozmawiających z pewnym mężczyzną, który panicznie kręcił głową i
gestykulował gwałtownie. Obok stały dwa potrzaskane auta, jeden z nich miał w
środku jeszcze pasażera. Nietrudno więc było się domyślić, że był tu wypadek.
Cała ulica więc została zablokowana. A ta droga była przecież najkrótsza.
Musiałam iść właśnie nią, o ile chciałam jakoś uspokoić ojca.
Przeszłam zatem pod czerwoną
taśmą z napisem „Nie przechodzić”, stanęłam na miejscu wypadku, jak na razie
nie zauważona, ale jak najszybciej chciałam zejść z zasięgu ich wzroku.
- Hej, a paniusia dokąd?!
Zaklęłam pod nosem i odwróciłam
się. Za mną już stała dwójka strażników, srogo marszcząc brwi i krzyżując
potężne ramiona na piersiach. Wymusiłam na usta uśmiech, najmilszy, na jaki się
zdobyłam. Niezbyt przekonujący, dlatego też na nich nie podziałał.
- A paniusia dokąd się wybiera?!
– wrzasnął strażnik, jakby myślał, że go nie usłyszę, pomimo metra albo dwóch,
jakie nas dzieliły. – Nie widzi, że ulica jest zablokowana?!
- A jest? – spytałam nieco przesłodzonym głosem, mrugając oczętami. – Och, przepraszam, nie zauważyłam.
- A jest? – spytałam nieco przesłodzonym głosem, mrugając oczętami. – Och, przepraszam, nie zauważyłam.
Udałam, że nie widzę, jak wokół
mnie falują na wietrze czerwone taśmy, w tak wielkiej ilości i tak jaskrawe, że
tylko ślepiec mógł ich nie dostrzec. No, ale strażnicy chyba nie potrafili
zrozumieć mojego sarkazmu.
- Co, paniusia niewidoma, czy
jak?! – wrzasnął mężczyzna, sięgając po pistolet. – To może jeszcze nie
zauważy, jak pakuję jej kulę w łeb?!
- Dymitr, daj spokój – mruknął strażnik tuż obok, najwyraźniej spokojniejszy. – Przeszła tylko za taśmę, nie musisz jej zaraz zabijać.
- Nie za przekroczenie taśmy. Za pyskowanie! – syknął drugi mężczyzna, wyjątkowo cicho, ale nadal dość głośno, abym mogła go wyraźniej usłyszeć. Westchnęłam i poszurałam nogą, nie wiedząc, czy spróbować się ulotnić, ryzykując kolejnym złapaniem, czy też być może poczekać, aż wszystko sobie wyjaśnimy.
- Dymitr, daj spokój – mruknął strażnik tuż obok, najwyraźniej spokojniejszy. – Przeszła tylko za taśmę, nie musisz jej zaraz zabijać.
- Nie za przekroczenie taśmy. Za pyskowanie! – syknął drugi mężczyzna, wyjątkowo cicho, ale nadal dość głośno, abym mogła go wyraźniej usłyszeć. Westchnęłam i poszurałam nogą, nie wiedząc, czy spróbować się ulotnić, ryzykując kolejnym złapaniem, czy też być może poczekać, aż wszystko sobie wyjaśnimy.
Wybrałam tę
pierwszą opcję. Zanim ktokolwiek się zorientował, ja rzuciłam się do ucieczki,
przeskoczyłam nad taśmą i zniknęłam gdzieś w mroku bocznej uliczki. Nie
wiedziałam, czy strażnicy mnie gonią, za tak drobne przewinienie… ale w
dzisiejszych czasach wszystko jest przecież możliwe.
A jednak.
Dwaj strażnicy przebiegli tuż obok mojej kryjówki, a ja zaśmiałam się cicho.
Kretyni. Czy są tak bardzo zdesperowani, że muszą mnie szukać? Dobrze, że ta
ścieżka także prowadziła do mojego domu. Mogłam spokojnie nią iść, jedynie
trochę szybszym tempem.
Nie uszłam
daleko, kiedy ktoś złapał mnie w pasie i uniósł w górę, drugą ręką
przesłaniając mi usta. Kątem oka zauważyłam, że w tej właśnie dłoni trzyma
pistolet. Wydałam z siebie zduszony krzyk i wierzgnęłam nogami, na darmo.
Uścisk był silny, nic nie mogłam zrobić.
- Nie ładnie
tak uciekać – zabrzmiał mi w uszach głos drugiego strażnika. – No, to co teraz
zrobimy? Mam cię zastrzelić, czy puścić?
No jasne, że
puścić, chciałam odpowiedzieć, choć było to pytanie retoryczne. Gdybym tylko
nie miała przesłoniętych ust…
- Może chyba
zastrzelę cię, co? Jeszcze mi wyrośniesz na kryminalistkę, jesteś przecież taka
młoda…
Podkurczyłam
nogi i, nim jeszcze facet zdołał mi przyłożyć lufę do skroni, kopnęłam go
między nogi, nie moja wina, że stał w rozkroku. Upadłam na ziemię, a mężczyzna
schylił się, wydając z siebie pełen boleści jęk. Nie wiedział, co go czeka
dalej. Wyjęłam zza pasa drobny scyzoryk, który nosiłam zawsze przy sobie.
Jednym ruchem, dość silnym jak na moją drobną posturę, powaliłam już i tak
osłabionego moim wcześniejszym celnym ciosem strażnika. Gdy jego ciało zetknęło
się z ziemią, błyskawicznym ruchem podcięłam mu kark. Krew trysnęła z
uszkodzonej tętnicy, niemal mnie ochlapując, a lejąc się kaskadami na ziemię.
Schowałam
broń z powrotem i pobiegłam przed siebie, nim ktokolwiek zdołał się dowiedzieć,
że dokonałam mordu na ważnej osobie.
Do domu
dotarła pięć minut później. Już u progu zauważyłam, że coś jest nie tak. Drzwi,
zawsze zamknięte, choć nie na klucz, były uchylone. Może jakiś gość zapomniał
je zamknąć? Weszłam do środka, rozejrzałam się, poszłam do kuchni. Zastałam
tylko dwie miski pełne zupy pomidorowej, już wystygłej. Zakręciłam w gęstej
miksturze łyżką. Gdyby ojciec zjadł, zostawiłby mi do pozmywania talerz, a sam
poszedł do gabinetu. A gdyby zaś na mnie nadal czekał, siedziałby przy stole,
dopóki nie weszłabym do kuchni. A więc musiało się coś stać.
Wiedziałam
już, gdzie jest. Może jakiś ważny klient go odwiedził? Byłam pewna, że gdy
wejdę do jego gabinetu, zastanę go z jakimś mężczyzną, któremu dokładnie
mierzyłby rękę albo nogę, aby ustalić, jakie rozmiary ma mieć jego proteza.
Jednak to, co tam zastałam, kompletnie nie komponowało się z moimi
podejrzeniami.
Pokój był
pogrążony w chaosie, do czego ojciec nigdy by nie dopuścił. Kartki walały się po
podłodze, między śrubokrętami, śrubkami, gwoździami, młotkami i innymi
narzędziami. Jeden z regałów leżał przewrócony tuż obok mojej nogi, a przecież
byłam pewna, że stał w drugim końcu pokoju. Nie czekając dłużej, przebrnęłam
przez ten bałagan, pokręciłam się między wysokimi regałami, które niemal
zakrywały mi widok, a zarazem tworzyły tunel z pokoju ojca, aż dotarłam do
celu.
Mój
rodziciel leżał w kałuży własnej krwi na plecach, z paskudną raną wylotową w
piersi, zaraz przy sercu. Wrzasnęłam przeraźliwie i rzuciłam się na jego ciało,
będąc pewna, że jest już martwy. Myliłam się. Gdy nachylałam się nad nim,
poczułam na swojej twarzy jego ciepły oddech.
- Tato! – krzyknęłam, mocno
ściskając jego ramię. – Co tu się stało?!
Pragnęłam wyciągnąć z niego jak
najwięcej informacji, dopóki jeszcze dychał. Nie chciałam marnować tego czasu
na płacz, lament, podczas którego on by mnie pocieszał, aż w końcu jego ręka
upadłaby bezwładnie na ziemię. To zachowanie nie było do mnie podobne, a także
niczego bym się nie wiedziała.
Ojciec kaszlnął, z kącika jego
ust wypłynęła krew wymieszana ze śliną. Uniósł dłoń. Byłam pewna, że chce mi
coś pokazać. Ale on tylko otarł mokrą brodę.
- Strażnicy – wycharczał. – Oni…
przyszli mnie… zabić.
- No wiesz, nie zauważyłam! – Pomimo powagi sytuacji i strachu, jaki mnie ogarniał, nie mogłam powstrzymać sarkastycznego tonu. – Widzę, że tętnisz życiem, jesteś przecież cały i zdrowy!
- No wiesz, nie zauważyłam! – Pomimo powagi sytuacji i strachu, jaki mnie ogarniał, nie mogłam powstrzymać sarkastycznego tonu. – Widzę, że tętnisz życiem, jesteś przecież cały i zdrowy!
Ojciec, choć patrzył już śmierci
w twarz, uśmiechnął się.
- Chcieli moje notatki…
- Jakie notatki, o czym ty mówisz?!
- …ale im nie dałem… – Uśmiechnął się, jakby przechytrzył najsprytniejszego człowieka na świecie. – Nie znaleźli ich, bo mam je zawsze… przy sobie.
- Jakie notatki, o czym ty mówisz?!
- …ale im nie dałem… – Uśmiechnął się, jakby przechytrzył najsprytniejszego człowieka na świecie. – Nie znaleźli ich, bo mam je zawsze… przy sobie.
Sięgnął pod swoją koszulę,
pogrzebał przez chwilą, pobłądził dłonią po ciele, aż w końcu natrafił palcami
na coś, co wyciągnął. Był to zwykły, ciemny zeszyt, zapisany niemal cały, co
zauważyłam po ułożeniu kartek, bez otwierania go.
Wzięłam go i już chciałam
otworzyć, kiedy niespodziewanie dłoń ojca spoczęła na mojej twarzy. Spojrzałam
mu prosto w oczy o zielonym kolorze, tak samo jak moje.
- Luna – szepnął, gładząc mnie
kciukiem po policzku. – Wiem, że chciałaś być mechanikiem, ale… ja naprawdę
chciałem twojego dobra…
- Rozumiem – skłamałam, bo nic przecież nie ogarniałam. – A… wiesz może, dlaczego chcieli cię zabić?
- Wiedziałem o spisku.
- O spisku? – Na moją twarz wpłynął wyraz zdumienia. – Jakim spisku?
- Władze… – Ojciec nie dokończył, zamiast tego rozkaszlał się gwałtownie. Gdy skończył, w kącikach jego ust pojawiły się drobne bąbelki z krwi. – Wszystko jest tutaj – powiedział jedynie, wskazując na zeszyt. I dopiero wtedy znieruchomiał.
- Rozumiem – skłamałam, bo nic przecież nie ogarniałam. – A… wiesz może, dlaczego chcieli cię zabić?
- Wiedziałem o spisku.
- O spisku? – Na moją twarz wpłynął wyraz zdumienia. – Jakim spisku?
- Władze… – Ojciec nie dokończył, zamiast tego rozkaszlał się gwałtownie. Gdy skończył, w kącikach jego ust pojawiły się drobne bąbelki z krwi. – Wszystko jest tutaj – powiedział jedynie, wskazując na zeszyt. I dopiero wtedy znieruchomiał.
Wiedząc, że siedzę przy martwym
ciele, podniosłam się. Byłam przerażona tak bardzo, że nie miałam czasu na
opłakanie śmierci ojca. Może i było to aroganckie, ale zawsze w pierwszej
kolejności stawiałam swoje własne życie. Później taty, a następnie zwykłych
osób, których nawet nie znałam. Dlatego myśl, że strażnicy mogą tu jeszcze
przyjść i mnie dorwać naprawdę mnie przestraszyła. Zwykłym scyzorykiem nie
mogłam ich przecież pokonać.
Na początku ogarnęła mnie
panika. Postanowiłam uciec z tego miejsca, ukryć się gdzieś w mieście i tam
spokojnie przejrzeć notatki, ale najpierw musiałam znaleźć jakąś broń.
Przetrząsnęłam półki, szafki, a nawet regały w miejscach, gdzie mógł zostać
ukryty choćby najtańszy rewolwer. Nic. Same książki, papiery, albo jakieś
niepotrzebne klucze. No i słownik, ale jemu nie poświęciłam zbyt wiele uwagi.
No trudno, w takim razie ucieknę
bez broni. Musiałam się gdzieś zatrzymać. Słyszałam, że zaraz przy mieście o
nazwie Tula znajdował się warsztat brata ojca, który był z zawodu mechanikiem,
tak jak on, choć nie aż tak dobrym. Nie wiem, czy nadal żył, ale musiałam się u
niego zatrzymać. Chciałam uciec z Moskwy, a może i nawet z samego kraju, gdyby
się okazało, że spisek, o którym wiedział mój ojciec, ogarnął całą Rosję
Zachodnią. Strażnicy może domyślą się, że zdołał przekazać mnie namiastkę
wiedzy i będą chcieli także zlikwidować moją osobę! O nie, ja tak łatwo się nie
dam!
Jakby na moją prośbę, stanęłam
przy ścianie, na której wisiały setki mieczy, samurajskich chyba. Mój ojciec od
dawien dawna interesował się Azją, być może dlatego, że był to kontynent, gdzie
technologia była dość rozwinięta, a on mógł dzięki temu poznać nowe techniki.
Zabrałam ten, który wyglądał mi
na najsolidniejszy i najostrzejszy, nie znałam się bowiem na mieczach.
Przecięłam ostrzem powietrze, uznałam, że jest poręczny i wygodny. Zabrałam
pochwę do kompletu, przewiesiłam ją sobie przez ramię i tak uzbrojona wybiegłam
z domu.
Teraz pozostawał problem, jak
dostać się do Tuli. Pomyślałam, że najlepiej pociągiem, a więc dostałam się na
peron. Nie kupując nawet biletu, wsiadłam do pierwszego lepszego wagonu, który
zmierzał w tamtą stronę. Kiedy pociąg ruszył, ja odetchnęłam z ulgą. Wprawdzie
strażnicy mogli tu wpaść w każdej chwili, a przecież moje włosy są dość
charakterystyczne, ale jednak czułam się dość bezpiecznie. Postanowiłam zatem
przejrzeć dziennik.
Ojciec tym razem zaskoczył mnie,
ale i jednocześnie rozwścieczył. Stronice były zapisane nie normalnym
alfabetem, ale dziwnymi szlaczkami, jakby był to język chiński albo japoński.
Zaklęłam i rzuciłam zeszytem o ścianę przedziału, w którym siedziałam, na
szczęście, sama. Po krótkim namyśle schyliłam się po niego i wcisnęłam pod
koszulkę. Może uda mi się znaleźć jakiś sposób na rozczytanie tego. Do tłumacza
przecież nie mogłam iść, wtedy on także poznałby sekret mojego ojca.
Cały czas wyglądałam przez okno.
Nikt nie zakłócił mojej podróży, na szczęście. Dzięki temu spokojnie wysiadłam
na peronie, a następnie skierowałam się do wyjścia z miasta. Już wtedy w oddali
zamajaczył mi ceglany, urodziwy domek, w którym mieszkał mój wuj. Mieczem
ścinałam wysoką trawę, która rosła wokół mnie. Stałam już przed drzwiami.
Zapukałam, po krótkiej chwili otworzyły się przede mną, a w wejściu stanęło
oblicze przysadzistego, niskiego mężczyzny. Zlustrował mnie srogim spojrzeniem,
dopiero po chwili w jego oczach pojawił się błysk rozpoznania.
Rozdział pisała Xeravina
Rozdział pisała Xeravina

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz