piątek, 24 października 2014

Rodział 3 " Spisek"

- Luna! – wykrzyknął i porwał mnie do środka, nim zdołałam się odezwać. – Kopę lat! Dzięki, że mnie odwiedziłaś!
- Nie ma sprawy – wycedziłam przez zęby.
- Co, przyjechałaś bez ojca? – Wuj zacmokał.
- Strażnicy go zabili – odpowiedziałam, a brzuchaty mężczyzna znieruchomiał.
– Mnie udało się uciec, nie wiem, czy mnie nie gonią. – Spojrzałam na niego. Widziałam, że jest przerażony. – Słuchaj, muszę uciekać z kraju.
- A gdzie ty chcesz uciekać? – wykrzyknął wuj. – Bramy są zamknięte! Nie wypuszczą cię, tym bardziej, jeżeli jesteś ścigana!
- Gdziekolwiek. Do Chin, do Niemiec… muszę, bo i tak mnie zabiją.
- Ty nie wiesz w ogóle, co się dzieje za murami?
Spojrzałam na niego z zainteresowaniem.
- Nie. Coś ważnego?
- Podobno ludzie powstają z martwych – szepnął całkiem poważnie wuj. – Nadeszła apokalipsa. Tylko w Rosji Zachodniej jest bezpiecznie. Wszyscy chcą tu zamieszkać, ale nikogo nie wpuszczają.
- Powstają z martwych? Czyli chodzi ci o zombie? – Zmarszczyłam brwi. – Jaja sobie ze mnie robisz?
- Mówię całkiem poważnie. Nie wiem dokładnie, o co tam chodzi, zabronili o tym mówić, ale… to dość podejrzana sprawa, nie sądzisz?
- Albo po prostu brednie wymyślone przez władze. – Wzruszyłam ramionami. – Ucieknę, zobaczę. Najwyżej schowam się gdzieś, więc…
- Ja cię nigdzie nie puszczę – powiedział stanowczo wuj. – Twój ojciec zginął, teraz jesteś pod moją opieką.
Przyszykował mi ciepły posiłek, a po nim przydzielił osobny pokój na piętrze. Przesiedziałam tam cały wieczór, próbując rozczytać znaki w zeszycie. Słyszałam, że te dziwne szlaczki przedstawiają przedmiot, który właśnie oznaczają, myślałam, że zdołam go rozpoznać. Ale nie. To było zbyt skomplikowane, aż w końcu ze zmęczenia czarne linie rozmazały mi się przed oczami, a ja zapadłam w sen, nieprzebrana, leżąc na łóżku.
Tej nocy panowała gwałtowna burza, zbudził mnie głośny trzask pioruna. Zerwałam się gwałtownie, nocna lampka nadal paliła się na stoliku tuż obok. Poczułam, że strasznie zaschło mi w gardle. Zeszłam zatem na dół, gdzie nalałam sobie do szklanki trochę kranówki i, popijając, zamierzałam wejść na górę, kiedy ktoś zapukał w drzwi wejściowe. Znieruchomiałam. Zdałam sobie sprawę, że miecz, na szczęście, cały czas mam przy sobie. Ostrożnie wyjęłam go z pochwy, zbliżyłam się do wejścia, a wtedy pukanie rozległo się znowu, tym razem natarczywiej. Otworzyłam je, by następnie odsunąć się gwałtownie, w obawie, że to strażnicy przyszli po mnie.
W miejsce, gdzie przed chwilą stałam, upadł ciemnowłosy mężczyzna, rozlewając szkarłatną krew wokół siebie. Zmarszczyłam nos. Za dużo jej widziałam w ciągu doby. Ostrożnie kucnęłam, chciałam mu się przyjrzeć. Najpierw jego twarzy, ale moje spojrzenie przyciągnęło co innego. Cała ręka aż do ramienia była sina, przy obojczyku znajdowała się głęboka rana, która prowadziła aż do pachy. Nie wiedziałam, jakim cudem ta kończyna trzymała się jeszcze ciała, ale wiedziałam jedno. Nie dało się jej uleczyć.
Senność odpłynęła tak szybko, jak się pojawiła. Nie chciałam budzić wujka, zresztą, co on by na to poradził. Ojciec mówił mi, że już jestem lepszym lekarzem i mechanikiem niż jego brat, a więc chyba lepiej, abym to ja zajęła się robotą.
Dosyć brutalnie zaciągnęłam mężczyznę do gabinetu, w którym często przesiadywał mój wuj. Położyłam go na ziemi, wśród medykamentów wujka wyszukałam silny lek przeciwbólowy. Nie zastanawiając się długo, wlałam go do strzykawki, a następnie wcisnęłam płyn do krwiobiegu. Oddech nieznanego mi mężczyzny od razu się uspokoił, ale nie trwało to długo. Jego rana wdała się w zakażenie, rękę trzeba było amputować. Wzięłam więc piłę i podeszłam do niego. Zawahałam się na krótki moment, zawiesiłam piłę tuż nad jego ramieniem. Ale trwało to naprawdę krótko. Już po chwili pełen boleści krzyk mężczyzny poniósł się po domu. Wujek musiał mieć naprawdę mocny sen, skoro się nie zbudził.
Obandażowałam ramię mężczyzny i zajęłam się pomiarami. Po raz pierwszy miałam wykonać protezę dla człowieka. Wiele razy robiłam sztuczne ręce albo nogi, tylko nikt nigdy ich nie używał. A wtedy, wtedy miał być ten pierwszy raz.
Po tygodniu albo dwóch, nie liczyłam wtedy dni, mężczyzna wrócił do sił, a ja tego samego dnia skończyłam dla niego protezę. Urozmaiciłam ją trochę, dodając strzelbę tuż nad nadgarstkiem. Ojciec też takie robił, dla specjalnych klientów.
Weszłam do salonu, w którym na sofie leżał nieznajomy, posadzony tam przez wuja. W rękach miałam pakunek, protezę zawiniętą w białe szmatki. Uklękłam przy nim i spojrzałam mu w twarz, pierwszy raz przyglądając się dokładniej jego osobie. Od razu zauważyłam, że ma azjatyckie korzenie. Ta twarz, nos, a w szczególności ciemne, paciorkowate, skośne oczy dawały o tym znać. Na brodzie pojawił się parotygodniowy zarost, kruczoczarne włosy sięgały niemal ramion, sterczały na wszystkie strony, nieumyte i niezadbane.
Mężczyzna spojrzał najpierw na pakunek, a później na swoje ramię, gdzie powinna być ręka, jakby rozpoznał kształt mojego prezentu.
- Zrobiłam to dla ciebie – powiedziałam, odsłaniając ścierkę i ukazując protezę. Po chwili spojrzałam na niego. – Rozumiesz mnie, prawda?
Mężczyzna nie odpowiedział. Spoglądał tylko na przedmiot, który chciałam mu wręczyć, po chwili położył na zimnej stali swoją dłoń. Westchnęłam.
- Błagam, tylko nie porycz się ze wzruszenia.
Azjata spojrzał na mnie, lecz byłam pewna, że nic nie zrozumiał. Uśmiechnęłam się złośliwie.
- Dobrze, że nie wiesz, co mówię – stwierdziłam, wyciągając spod koszulki dziennik ojca. – Mogę więc powiedzieć, że wasze pismo jest tak cholernie porąbane, że szkoda gadać. Jak wy się tego uczycie? Nie macie życia, że musicie je marnować na takie bzdety, czy co?
Mężczyzna nie odpowiedział.
- I to niby ma przedstawiać jakąś rzecz? Serio? Braliście jakieś prochy, że widzicie tu, nie wiem, kwiatek na przykład?
Już miałam się rozkręcić, kiedy niespodziewanie nieznajomy położył mi dłoń na ramieniu i spojrzał prosto w oczy. I powiedział:
- Jeżeli nie rozumiesz, co tu pisze, mogę to przetłumaczyć.
Po czym dodał parę słów po chińsku czy coś, których kompletnie nie potrafiłam zrozumieć.
Rozdziawiłam usta, a po chwili poczułam, jak ogarnia mnie wściekłość, kiedy nieznajomy uśmiechnął się jakoś tak dziwnie. I przerażająco zarazem. Nawet nie wiedziałam, kiedy wziął ode mnie dziennik i zaczął tak po prostu tłumaczyć, co tam pisze! Po prostu nie umiałam w to uwierzyć.
Luna i Tanaka by avem
- Dzisiaj znów poszedłem do pracy – czytał Azjata, a ja zajrzałam mu przez ramię z myślą, że dziwne szlaczki przemieniły się w normalne rosyjskie litery. – Jak zwykle wszedłem do laboratorium, gdzie tworzyłem mechanizmy. Nigdzie nie potrafiłem znaleźć moich współpracowników, więc postanowiłem ich poszukać, choć otrzymałem wyraźny zakaz zagłębiania się w budynek.
Usiadłam obok niego, nie spuszczając wzroku z zapisanych kartek. Jak on to czytał?!
- Nie wiedziałem, jak znalazłem się w tym pomieszczeniu, ale ujrzałem na ścianach swoje prace. Metalowe czaszki, robione na zlecenia, ręce, nogi, zwyczajne tułowia. Mówili mi, że tworzą robota, mechaniczna rzeźbę, która będzie symbolem nowej ery, jaka miała nastać. Jednak nie  przypuszczałem, że mogli mnie tak perfidnie okłamać.                                
Mężczyzna zamilkł, po chwili czytał dalej, lecz jakby ciszej.
- Nie tworzyli nic, o czym mówili. Używali MOICH rzeźb do tworzenia cyborgów, ludzi o mechanicznym umyśle i ciele. Widziałem różnorakie istoty, jakie powstały, żyjące w kapsułach wypełnionych jaskrawoczerwoną cieczą. Jako, że w sali nikogo nie było, postanowiłem zaryzykować i pójść dalej. A tam, na końcu drogi, zastałem coś przeraźliwego. Ludzie zza murów, chorzy na zarazę, przemienieni w zombie, to oni byli zmieniani w mechanizmy. Parę osób, moich właśni współpracownicy brali wierzgające się potwory, odcinali im kończyli i dawali moje własne.
Przełknęłam. A więc to musiał być ten spisek…
- Nie jestem pewny, czy mnie zobaczyli, ale nie mogę tego tak zostawić. Obawiam się, że to właśnie Rosja Zachodnia jest odpowiedzialna za apokalipsę. Zapiszę to wszystko tutaj, i obserwacje, jakie dokonałem. Może w przyszłości uda mi się to powstrzymać… albo inni ludzie, silniejsi ode mnie odnajdą ten zeszyt i przywrócą dawny porządek…
Nie wiem, czy skończył, nawet nie wiedziałam, w którym jest miejscu. Mężczyzna zamilkł, wpatrywał się jeszcze w tekst, a ja nie wiedziałam, czy to wszystko sobie zmyślił, czy być może naprawdę czytał. Jednak, jeżeli było tak, jak w pierwszej opcji, ten nieznajomy musiał mieć wybujałą wyobraźnię, nie powiem.
- A więc tutaj też się to dzieje – szepnął niespodziewanie, a ja już byłam niemal pewna, że mnie nie okłamał. – Muszę wracać i to powstrzymać…
- Może i musisz, ale nie możesz – wtrąciłam się, klepiąc go w uszkodzone ramię. – Ne masz ręki, jełopie. Daleko to ty nie zajdziesz.
Spojrzał na mnie, a po chwili na protezę. Wskazał na nią brodą.
- To może podłącz mnie do tego, to będę miał.
- Ale zdajesz sobie sprawę, że cię nigdzie nie puszczę? – spytałam.
Zeszłam z kanapy i dobyłam miecza. Wycelowałam ostrzem prosto w jego serce.
- Nie wiem, czy mówisz prawdę i nie wiem, czy jest jakiś sposób, aby się o tym przekonać. Przeczytałeś to, przetłumaczyłeś, dzięki ci wielkie, ale chyba lepiej będzie, jak cię zabiję.
Mężczyzna spoglądał na mnie spode łba. Po chwili uniósł rękę w obronnym geście.
- Proszę bardzo – powiedział. – Pchaj. Ale czy będziesz usatysfakcjonowana, kiedy zabijesz bezbronną osobę?
- Będę usatysfakcjonowana – odpowiedziałam z ironicznym uśmiechem – kiedy nikt się nie dowie, że wiem o spisku.
- Pewnie i tak wiedzą – stwierdził, nie spuszczając ręki. – Zamierzasz uciekać? Gdzie?
- Za mury Rosji Zachodniej. Na wschód albo gdzieś indziej.
- Panuje tam apokalipsa zombie. Zginiesz w ciągu doby, przy odrobinie szczęścia w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.
- A więc to potwierdzona informacja. No cóż. – Wzruszyłam ramionami. – Raz się żyje, no nie?
- Mogę iść z tobą – zaproponował Azjata, a ja spojrzałam na niego z góry. – Dzięki temu będziesz miała pewność, że nikomu cię nie wydam, jak będę u twego boku.
Zamyśliłam się. No faktycznie. A gdybym miała towarzysza, który przetrwał tam na zewnątrz, byłoby mi znacznie łatwiej. Kiwnęłam głową i opuściłam miecz.
- Niech będzie. Zgoda. Pozwól, że podłączę cię do protezy. – Uklękłam, podniosłam rękę, która była wręcz idealnie dopasowana do ciała mężczyzny. – Jak cię zwą, człowieku, który potrafi przeczytać chińskie bazgroły?
- Tanaka. I nie chińskie, ale japońskie – poprawił mnie Azjata i syknął, gdy podłączałam mu nerwy. To była najgorsza część tej operacji. – Czy to jest pistolet?
- Ja jestem Luna i tak, to jest pistolet. Chciałam ci to jakoś urozmaicić. Nie miałeś przy sobie żadnej broni więc… – Zerknęłam na niego. – Nie musisz mi dziękować na kolanach.
Tanaka uśmiechnął się.
- Nie zamierzam.
Spakowałam do torby parę rzeczy potrzebnych do przetrwania, Tanaka wziął z wieszaka swoją świeżo wypraną koszulkę, która nie była już zbrukana krwią. Nałożył ją oraz luźne spodnie, a ja w między czasie poszłam do wuja, aby powiadomić go o moim odejściu. Praktycznie od wczoraj w ogóle z nim nie rozmawiałam. Otworzyłam drzwi, krzycząc już u progu.
- Wujku, wychodzę, i raczej już nie wrócę… – umilkłam widząc, że w pokoju nikogo nie ma.
Wtem z dołu usłyszałam wystrzały z broni palnej. Natychmiast zbiegłam po schodach i niemal krzyknęłam, gdy ujrzałam paru strażników w białych uniformach, jak wchodzili do domu. Tanaka strzelał do nich już na dole schodów, całkowicie bezbronny, bez koszulki na ciele, którą przerzucił przez ramię, najwyraźniej mając w planach przebranie się.
Rozejrzałam się, z przerażeniem wyjmując z pochwy samurajski miecz. Spojrzałam pytająco na Tanakę, który nawet na mnie nie zerknął. Dopiero po chwili przeniósł na mnie swój wzrok.
- Chyba przyszli po ciebie – powiedział w momencie, gdy jeden z mężczyzn wyjął z kieszeni moje zdjęcie i zaczął mnie porównywać. Uśmiechnęłam się wymuszenie.
- Chrzanisz?! – wrzasnęłam i rzuciłam się w wir walki. Tanaka w między czasie, kompletnie nie przejmując się latającymi wokół pociskami, założył na siebie koszulkę.
Jednego strażnika niemal pocięłam na kawałki, rozbryzgując dookoła szkarłatną posokę. Drugiemu głowa odleciała na bok, walnęła głucho w ścianę i potoczyła się pod nogi trzeciego, który wrzasnął, potknął się i upadł prosto na wyciągnięty przeze mnie miecz. Czwarty natomiast chwycił mnie za ramiona, gdy byłam zajęta piątym, a ten podszedł do mnie z krzywym uśmiechem na twarzy. Zaklęłam. Odwaga od razu wróciła, kiedy ktoś mnie unieruchomił, cwel zasrany.
Spojrzałam do tyłu. Tanaki nie było. Dopiero teraz usłyszałam, jak z tyłów domu dochodzą odgłosy walki. A więc, otoczyli budynek.
- No, w końcu cię mamy – mruknął. – Taka młoda, a taka niebezpieczna. Trzeba cię było zabić już tam, na drodze.
- O, tak, trzeba było – warknęłam, po czym rzuciłam pod jego adresem parę obelżywych wyzwisk. Strażnik uniósł brwi.
- Widzę, że masz cięty język. To źle się dla ciebie w przyszłości skończy, napraw…
Nie dokończył, bowiem splunęłam prosto w jego twarz. Cierpliwość najwyraźniej mu się skończyła. Z całej siły uderzył mnie w twarz otwartą dłonią i gdyby nie to, że ktoś mnie trzymał, zapewne boleśnie upadłabym na ziemię. Gdy gwiazdki przestały mi migotać przed oczyma, zaśmiałam się. No, w końcu!
Jednak moje rozbawienie skończyło się, gdy strażnik zerwał z mojej szyi wisiorek w kształcie księżyca, zawieszony na srebrnym łańcuszku. Z udawanym zainteresowaniem przebadał go dokładnie, po chwili zdał sobie sprawę, że można go otworzyć. Tak też właśnie zrobił.
- Och – wydał z siebie pomruk. – Co za urocza dziewczynka. To twoja siostra?
Nie odpowiedziałam. Spoglądałam tylko z nienawiścią, jak zamyka księżyc z powrotem i zaciska na nim palce.
- Zrobiłabyś coś, gdybym go tak po prostu zniszczył?
Głupcy zapomnieli odebrać mi miecz. Zręcznym nadgarstkiem wywinęłam ostrzem, które wbiło się w twarz mężczyzny za mną. Facet zawył i mnie puścił, a ja dobiłam go jednym pchnięciem i zanim dopadł mnie piąty strażnik, jego też ugodziłam. Wytargałam mu ze stygnącej dłoni mój wisior i wbijałam miecz w jego ciało tak długo, dopóki nie powstrzymał mnie Tanaka.
- Spokojnie, on już nie żyje – powiedział do mnie cicho, po czym podniósł łańcuszek, który najwyraźniej musiał upaść mi na ziemię. – Kto to jest? – spytał, spoglądając do środka i widząc moje stare zdjęcie w towarzystwie młodszej o parę lat dziewczynki.
Wyrwałam mu wisior i założyłam na szyję.
- Nikt ważny. Chodźmy lepiej stąd, zanim przybędą posiłki.
I tak właśnie zaczęła się nasza podróż.
//Rozdział pisała  Xeravina

Image and video hosting by TinyPic

3 komentarze:

  1. Komentujcie frajerzy ;/////

    OdpowiedzUsuń
  2. Autorko, przestań pisać do szuflady! Zapraszamy do sprawdzenia naszego portalu www.wydacksiazke.pl. Przetestuj system, w którym możesz samodzielnie zaprojektować i opublikować własną książkę.Po więcej informacji na temat self-publishingu zapraszamy na www.blog.wydacksiazke.pl Pozdrawiamy, WydacKsiazke.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. O mój Boże... Jak to wciąga! Aż śni mi się po nocach. Nie przestawajcie pisać!

    ~Koreana

    OdpowiedzUsuń