niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 18 " Pustka"

 Witajcie! Wybaczcie, że tak dawno tu nic nie było wstawiane, ponieważ bardziej skupiłam się na swoim życiu prywatnym niż na książce oraz dopadł mnie  wakacyjny leń :c Ale już jest nowy rozdział, więc zapraszamy do czytania! : D 

        Idąc za Lestowem i jego kompanią, pomyślałam, że wszyscy giniemy za władze ludu, której nigdy nie osiągniemy, jednak ona woła spod gruzów, przedostaje się poprzez nagrobne płyty naszych przodków i mękę tych, których mamy pewnego dnia ocalić. Krzyk wolności przebija się przez betonowe mury budynków Erkanu i wnika w podziemne miasto. Oni wszyscy, ci których ciała poddano eksperymentom, żyją tu jako duchy, łaknąc zemsty. Od dzieci, których tafla lodu stała się szklaną trumną, po ludzi, których dotknął sierp kostuchy, ale nie ściął ich ciał do końca, pozostawiając jedynie dotyk śmierci, rozkład.
      Nikolaj zaprowadził mnie do tymczasowej siedziby swojej kompanii. Było nią stare centrum handlowe, które teraz przypominało od wieków nie odwiedzaną szklarnie. Powybijane szyby, zabazgrane graffiti,w okół pochylone, nagie drzewa, pewnie nie mogące nawet rodzić kwiatów na wiosnę. W lecie to zapuszczone miejsce musiało wyglądać jak wyjęte z jakiejś gry o tematyce survival, sto lat po erze ludzkości, lecz teraz było tylko smutnym krajobrazem Erkanu. Na budynku wisiał propagandowy plakat Matka Ojczyzna wzywa ,a pod nagłówkiem nabazgrany czerwoną farbą napis WOJNA TO BUJDA, NIKT NIE ŻYJE, WALCZYĆ BĘDĄ TYLKO TRUPY! Uśmiechnęłam się lekko. Rebelianci.
     Weszliśmy do budynku, nie musząc nawet przechodzić przez drzwi, gdyż jak wspomniałam, ich powierzchnia została rozbita. Pierwsze moje wrażenie: mieszanka wielu kultur w jednym miejscu. Stali grupkami, gdzie jeden przegadywał drugiego. Przeciskaliśmy się przez tłum żołnierzy. Na czas pobytu w Erkanie zaopatrzyli tymczasową kwaterę w generator prądu. Światło z górnych lamp trochę mnie oślepiło. Obejrzałam się za siebie. Na zewnątrz zapadły już prawie całkowite ciemności. W sztucznym świetle odbijały się już tylko cienie drzew, których gałęzie kołysały się, przypominając ręce zwłok, próbujących zdrapać szkło ostrymi,martwymi paznokciami. Śnieg dudnił w uszkodzone szyby i przedostawał się do środka, lecz im głębiej centrum handlowego, tym moją twarz otulało cieplejsze powietrze. Ludzie urządzili małe paleniska, gdzie siedząc w kole, ogrzewali dłonie i dzielili się zupą. Ścisnęło mnie w żołądku, gdy zobaczyłam ten obrazek. Dawno nic nie jadłam, a zapach zupy sprawiał, że jeszcze bardziej łaknęłam jedzenia. Nikolaj tylko gadał na boki „ panowie, kończymy jeść, zaraz będziecie mi potrzebni”, aż w końcu zatrzymał się przed fontanną, na której osiadł szron, a woda pod cienką warstwą lodu zzieleniała. Zaczepił jakiegoś faceta z wąsem, który kaszlał jak stary gruźlik i w dodatku był przygarbiony :
-Smedinsky, zajmij się tą dziewczyną. Spisz ją i daj zupy. A- tu spojrzał na mnie- chciałem zapytać, czy umiesz posługiwać się bronią?
-Umiem, ale nie karabinem tylko zwykłym pistoletem.
-Też może być. Więc będziesz brała udział w walkach?
- Oczywiście.
-Więc idź z nią jeszcze do Diany i dajcie jej mundur oraz broń- zwrócił się do Smedinskiego,który pokiwał głową, patrząc na mnie. Przypominał takiego chudego wujka przed pięćdziesiątką, który przychodził na imprezy urodzinowe swojej nastoletniej chrześnicy. Nie wiem czemu, ale gość wydawał się być miły i taki był.
-Jak masz na imię, dziecino? - spytał ochryple, kiedy Nikolaj odszedł w stronę swoich żołnierzy, znowu ich poganiając.
-Luna Johansen.
-Więc Luna, usiądź sobie, zaraz ci przyniosę zupy i kawałek chleba, a potem cie jeszcze o coś zapytam, i pójdziemy do Diany.
       Skinęłam głową. Miły wujcio z wąsem odszedł w kierunku dawnego sklepu z ciuchami, który teraz widocznie stanowił bufet. Usiadłam na marmurowej fontannie i spojrzałam na zmrożoną rzeźbę, którą był chłopiec, trzymający w jednej ręce parasolkę, a drugą wysuwającą po krople deszczu. Teraz już nie funkcjonowała. Była tak samo martwa jak to miejsce. Wlepiłam wzrok w krzątających się mundurowych. Wśród nich dostrzegłam tego rudego dupka, Wasyla. Też na mnie spojrzał, a potem uciekł gdzieś wzrokiem. Zastanawiałam się, gdzie zabrali Ige.
        W tym momencie zjawił się Smedinsky z zupą i kawałkiem chleba, wręczając mi jedzenie. Rzuciłam się na nie i z pełnymi ustami odparłam „ dziękuję”. Uśmiechnął się, siadając obok mnie. Grzecznie poczekał, aż skończę. Opędzlowałam talerz może w trzy minuty, a sam bochenek chleba chyba w dwie.
- Chcesz jeszcze chwilę odpocząć, czy możemy pójść do Diany?- spytał, kiedy przełykałam resztkę chleba.
- Nie chce odpoczywać, chodźmy-ponagliłam, wstając.
Znów ruszyliśmy w głąb budynku. Smedinsky wyjął z kieszeni swojej kurtki notes z długopisem. Zaczął mi zadawać pytania, na które pierwszy raz odpowiadałam szczerze.
-Ile masz lat, Luna?
- Dziewiętnaście- odparłam.
-Kraj i miejscowość zamieszkania?
-Rosja Zachodnia, Moskwa.
Tutaj spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
-Przecież Rosjanie z zachodu nie mogą się tu przedostać.
- Mój towarzysz miał wtyki, nielegalnie przelecieliśmy przez granice.
Pokiwał głową, bazgrząc swoją rozległą czcionkę w notesie.
-Czy masz kogoś, kto przebywa teraz w obozie w lesie Strekowskim? Jeśli tak, to proszę cię, żebyś mi go opisała.
-Tak, mężczyzna, Japończyk- poczekałam chwilę aż napisze.- Ma nieco ponad czterdzieści lat, wysoki, dłuższe, czarne włosy, zarost- znów przerwałam, czekając chwilę, dopóki nie skinął głową,żebym kontynuowała.- Ma protezę prawej ręki i kuleje na jedną nogę.
- Dobrze- zamknął notes i włożył go wraz bordowym kulkowym długopisem z powrotem do kieszeni. Uśmiechnął się, patrząc na mnie- Na razie tyle, panienko. Proszę- przepuścił mnie w drzwiach, kiedy wchodziliśmy do takiej jakby szatni dla żołnierzy.
Tutaj śmieszny wujek z wąsem mnie zostawił. Wskazał tylko, która to Diana i gdzieś uciekł. Podeszłam do chudej babeczki, z której wojsko chyba wyssało ostatnie soki życiowe. Przebierała szybko w ciuchach i rozdawała żołnierzom. Gdy przywarłam do lady, zmierzyła mnie wzrokiem i spytała:
-A vy znayete russkiy?*
-Da, ya govoryu na russkom yazyke* -odpowiedziałam, a ona wyszczerzyła pożółkłe zęby.
-To świetnie- odparła.- Panienka nowa?
Zauważyłam,że rosyjski nie był jej ojczyźnianym językiem, mocno akcentowała pewien język skandynawski.
-Pani jest Finką?
-Suomessa on kotini*.Tak, jestem Finką. A panna na Rosjankę nie wygląda.
- Norge er mitt hjem*  -uśmiechnęłam się. Ciekawe czy zrozumiała, w końcu nasze kraje miały ze sobą bliskie kontakty. Pokiwała głową, znowu odsłaniając żółte uzębienie.
-Mundur? - spytała.
-Tak.
-Mam tylko męskie. Ale na szczęście zostały też uszyte dla filigranowych chłopców.
Prychnęłam; „Dla filigranowych chłopców...”
Pokiwała palcem, żebym szła za nią. Weszłyśmy więc w w jedną z alejek,w której mniejsze mundury wisiały na wieszakach. Zaczęła przesuwać jeden uniform po drugim.
-Była pani na takich akcjach?
-Tak, ale nie walczyłam. Słyszałam tylko o ich przebiegu- powiedziała, zdejmując jeden z wojskowych strojów i sprawdzając czy długość na mnie pasuje.
-Ile dni wynosi przeżywalność więźniów?-spytałam odruchowo. Serce zabiło mi szybciej. Nie wiem w ogóle po co o to spytałam. Może lepiej byłoby nie wiedzieć.
-Zależy, czasami mordują ich nawet po kilku godzinach od przyjazdu, gdy ich ciało nie poradziłoby sobie z wirusem albo gdy nie są dostatecznie sprawni. W końcu na co im „zombie-kaleki”?
Spojrzałam w bok, milcząc. Przed oczami stanął mi Tanaka, gdy po raz pierwszy zakładał swoją protezę. W tym momencie do oczu napłynęły mi łzy. Cholera, „na co im zombie-kaleki”!
Mówiła jeszcze coś pod nosem, trochę nawet przeplatając z fińskim, ale za bardzo jej nie słuchałam. W końcu zorientowała się, że przejęłam się jej odpowiedzią o więźniach. Chwyciła mnie za barki, a ja szybko wytarłam łzy o kawałek bluzy, ogarniając się.
-Tam jest ktoś kaleka , tak?- upewniła się.
- Tanaka nie jest kaleką i nigdy nie był – oburzyłam się- Niech pani daje ten mundur.
Spuściła wzrok. Odwróciła się, zabrała mundur i podała mi, wskazując, w którym kierunku mam się teraz udać do szatni. Wzięłam od niej uniform i zmierzyłam z nim do przebieralni, po drodze słysząc rozmowy żołnierzy:
- ...Nie wiem dokładnie ile ich tam było. Pierwszy etap poniekąd będzie prosty,ale boje się etapu w bazie. Kto wie, co za kurewsko wyjdzie z tych podziemi.
-... Ostatnio na powierzchni widziano 5 zdeformowanych, poruszali się jak małpy...
-... Nie, czekaj... Dziesięciu ranionych i 8 poległych...
      Trudno było mi skupić się na choćby jednej rozmowie. Szłam przez ten tłum jak we mgle. Aż w końcu weszłam do pustej szatni i zasunęłam zasłonę. Zdjęłam swój miecz, opierając go o krzesło.  Spojrzałam w lustro. Minęło trochę czasu, odkąd naprawdę się sobie przyjrzałam. Przypomniałam sobie o swoim wisiorku. Chwyciłam końce rzemyka i rozplątałam je, patrząc na srebrną zawieszkę. Opuszkami palców zaczęłam obrać półksiężyc.
-Linn, jesteś jeszcze ze mną?- spytałam cicho. Po upływie minuty, zorientowałam się, po co w ogóle to powiedziałam. Przecież to absurd, samo istnienie nieludzkiego bytu. Prychnęłam.
-Jak masz tu być, skoro jesteś martwa- pokręciłam głową, chowając rzemyk z półksiężycem do kieszeni od spodni- Jak oni wszyscy-dodałam.
     Ściągnęłam swój płaszcz, rzucając w kąt przymierzalni. Włożyłam na siebie ocieplany mundur syberyjskiej armii i zacisnęłam skórzany, czarny pas wokół talii. Za duży strój uwypuklił moją chłopięcą sylwetkę i kurduplowaty wzrost. W popękanym lustrze odbiła się przyszyta pod kieszonką na ramieniu flaga Paktu Północnego oraz Norwegii. W głębi cieszyło mnie, że nie dała mi flagi Rosji Zachodniej, być może ona też czuła silny patriotyzm do Finlandii. Dodało mi to energii do walki za swój kraj, za wolność wszystkich ludzi. Miałam nadzieję, że w końcu zniszczymy to wielonarodowościowe,autorytarne państwo.
       Rozsunęłam zasłonę, poprawiając pas, na którym trzymała się katana. Wszyscy popatrzyli na mnie jak na jakiegoś małego powstańca, o którego bano się, że prędzej zniknie pośród gruzów blokowisk, niż kogoś zastrzeli. Podwinęłam rękawy w mundurze i przeszłam pomiędzy nimi, ignorując spojrzenia i komentarze.
       Ta sytuacja przypomniała mi moment, w którym przedzierałam się przez podobnych ludzi, wlepiający we mnie puste ślepia, przy których odnosiłam wrażenie, jakby przeżerały moją skórę na wylot. Byłam wtedy świeżo po stracie ojca. Całkiem sama... Dopiero wtedy zdałam sobie z tego sprawy.
       Nienawidziłam ojca. Tak naprawdę tylko posiłki jedliśmy razem. Ja po prostu nie cierpiałam na niego patrzeć, na tą wiecznie pomruczaną, oskarżycielską twarz. Nasza jaka kol wiek normalna rozmowa opierała się na pomrukiwaniu. Unikaliśmy innego kontaktu, gdyż między nami wybuchały częste kłótnie. Często wystarczyło, że nie pozmywałam naczyń po śniadaniu,zaraz zaczęły się wywody. Raz nawet, z wściekłości, potłukłam dwa talerze na jego oczach. Powiedziałam, że w tym domu mogą być tylko dwa talerze,bo nikt inny NIGDY już nie będzie jadł na dwóch pozostałych. Chyba wtedy naprawdę szarpnęłam uczuciami ojca, ale on zrobił to samo po śmierci Linn.
       Do końca życia nie zapomnę, jak wyrzucał jej ubrania z szafy, a ja siedziałam w kącie pokoju i krzyczałam, żeby przestał. Wtedy rzucił we mnie jej sukienką, ulubioną zieloną,aksamitną sukienką, którą dostała jeszcze od matki, zanim ta zaczęła chlać. Wykrzyczał mi w twarz, że to wszystko przeze mnie,że jestem francowatą gówniarą, suką i wyrzutkiem jego rodziny, i że skończę tak jak matka. Następnego dnia zebrałam rzeczy, chciałam uciec. Kiedy zostałam przyłapana przez ojca, puściły mi nerwy. Powiedziałam mu,że nie chce być jego córką, szczerze go nienawidzę oraz żeby zgnił w tym domu całkiem sam. Te słowa musiały na niego mocno podziałać. Zostałam spoliczkowana. Uderzył mnie po raz pierwszy. I ten jeden raz całkowicie wystarczył... Uciekłam.
         Na początku parę nocy spałam na ulicy, ze szczurami i kotami, których skóra stanowiła ośrodek życia pcheł. Słyszałam, że ojciec wysyłał policje, by mnie odnaleźć. Jednak wolałam spać na deszczu, zakryta kawałkiem tektury, niż oddać się dobrowolnie zabójcą swojej siostry.
Później zaczęłam pracować na czarno w zgrzybiałym klubie nocnym jako barmanka, gdzie roiło się od bandy zboczeńców, z których nie można było spuścić oka, bo oni spuściliby na ciebie wtedy coś innego. Zebrałam trochę kasy na wynajęcie pokoju, którego dzieliłam z pięć lat starszą laską, która dawała dupy na prawo i na lewo, i nieraz, wracając z drugiej zmiany, widziałam, jak stała pod latarnią i zaczepiała kierowców z uśmieszkiem skłonnym do erotycznych igraszek. Po trzeciej zmianie, ledwo patrząc na oczy,o mało nie potykałam się o porozwalane butelki whisky,a ta zdzira spała w samych majtkach na kanapie,nie przejmując się, że wokół jest syf jak cholera.
      Wielokrotnie nienawidziłam sytuacji, w której się znalazłam. Siedziałam pod prysznicem i beczałam, gdy ta szmaciła się z jakimś kolesiem w swoim pokoju. Jednak moja psychika nie pozwalała mi wracać do ojca. Byłam zdesperowana, ale zawsze byłam twarda. Brałam nawet nadgodziny, by skupiać się bardziej na pracy niż na swoich problemach.
      Wróciłam po roku, kiedy nie miałam już pieniędzy,by dalej wynajmować mieszkanie i za kumplowałam się nawet z bezdomnymi. O dziwo, ojciec popłakał się na mój widok. Jednak ja dalej czułam urazę,nie tylko do niego,ale też do samej siebie. Ale wtedy coś we mnie pękło i przytuliłam go ze łzami w oczach.
       Cieszyliśmy się sobą przez parę dni, potem znowu wszystko wróciło do poprzedniego stanu... Jednak mimo tego,że nie cierpiałam ojca,był jedyną osobą,do której mogłam wrócić, przez którą rodzinny dom nie stał pusty...
// Rozdział pisała avem
_____________________________
"A vy znayete russkiy?"-Czy mówisz po rosyjsku?
"Da, ya govoryu na russkom yazyke"- Tak, mówię po rosyjsku 
 "Suomessa on kotini"- Finlandia to moja ojczyzna
"Norge er mitt hjem*"-Norwegia to moja ojczyzna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz