Witajcie! Wybaczcie, że tak dawno tu nic nie było wstawiane, ponieważ bardziej skupiłam się na swoim życiu prywatnym niż na książce oraz dopadł mnie wakacyjny leń :c Ale już jest nowy rozdział, więc zapraszamy do czytania! : D
Idąc za Lestowem i jego kompanią, pomyślałam, że wszyscy giniemy za władze ludu,
której nigdy nie osiągniemy, jednak ona woła spod gruzów,
przedostaje się poprzez nagrobne płyty naszych przodków i mękę
tych, których mamy pewnego dnia ocalić. Krzyk wolności przebija
się przez betonowe mury budynków Erkanu i wnika w podziemne miasto.
Oni wszyscy, ci których ciała poddano eksperymentom, żyją tu
jako duchy, łaknąc zemsty. Od dzieci, których tafla lodu stała
się szklaną trumną, po ludzi, których dotknął sierp kostuchy,
ale nie ściął ich ciał do końca, pozostawiając jedynie dotyk
śmierci, rozkład.
Nikolaj zaprowadził
mnie do tymczasowej siedziby swojej kompanii. Było nią stare
centrum handlowe, które teraz przypominało od wieków nie
odwiedzaną szklarnie. Powybijane szyby, zabazgrane graffiti,w okół
pochylone, nagie drzewa, pewnie nie mogące nawet rodzić kwiatów
na wiosnę. W lecie to zapuszczone miejsce musiało wyglądać jak
wyjęte z jakiejś gry o tematyce survival, sto lat po erze
ludzkości, lecz teraz było tylko smutnym krajobrazem Erkanu. Na
budynku wisiał propagandowy plakat Matka Ojczyzna wzywa ,a
pod nagłówkiem nabazgrany czerwoną farbą napis WOJNA TO
BUJDA, NIKT NIE ŻYJE, WALCZYĆ BĘDĄ TYLKO TRUPY! Uśmiechnęłam
się lekko. Rebelianci.
Weszliśmy do budynku, nie musząc nawet przechodzić przez drzwi,
gdyż jak wspomniałam, ich powierzchnia została rozbita. Pierwsze
moje wrażenie: mieszanka wielu kultur w jednym miejscu. Stali
grupkami, gdzie jeden przegadywał drugiego. Przeciskaliśmy się
przez tłum żołnierzy. Na czas pobytu w Erkanie zaopatrzyli
tymczasową kwaterę w generator prądu. Światło z górnych lamp
trochę mnie oślepiło. Obejrzałam się za siebie. Na zewnątrz
zapadły już prawie całkowite ciemności. W sztucznym świetle
odbijały się już tylko cienie drzew, których gałęzie kołysały
się, przypominając ręce zwłok, próbujących zdrapać szkło
ostrymi,martwymi paznokciami. Śnieg dudnił w uszkodzone szyby i
przedostawał się do środka, lecz im głębiej centrum handlowego,
tym moją twarz otulało cieplejsze powietrze. Ludzie urządzili
małe paleniska, gdzie siedząc w kole, ogrzewali dłonie i dzielili
się zupą. Ścisnęło mnie w żołądku, gdy zobaczyłam ten
obrazek. Dawno nic nie jadłam, a zapach zupy sprawiał, że jeszcze
bardziej łaknęłam jedzenia. Nikolaj tylko gadał na boki „
panowie, kończymy jeść, zaraz będziecie mi potrzebni”, aż w
końcu zatrzymał się przed fontanną, na której osiadł szron, a
woda pod cienką warstwą lodu zzieleniała. Zaczepił jakiegoś
faceta z wąsem, który kaszlał jak stary gruźlik i w dodatku był
przygarbiony :
-Smedinsky,
zajmij się tą dziewczyną. Spisz ją i daj zupy. A- tu spojrzał na
mnie- chciałem zapytać, czy umiesz posługiwać się bronią?
-Umiem,
ale nie karabinem tylko zwykłym pistoletem.
-Też
może być. Więc będziesz brała udział w walkach?
-
Oczywiście.
-Więc
idź z nią jeszcze do Diany i dajcie jej mundur oraz broń- zwrócił
się do Smedinskiego,który pokiwał głową, patrząc na mnie.
Przypominał takiego chudego wujka przed pięćdziesiątką, który
przychodził na imprezy urodzinowe swojej nastoletniej chrześnicy.
Nie wiem czemu, ale gość wydawał się być miły i taki był.
-Jak
masz na imię, dziecino? - spytał ochryple, kiedy Nikolaj odszedł w
stronę swoich żołnierzy, znowu ich poganiając.
-Luna
Johansen.
-Więc
Luna, usiądź sobie, zaraz ci przyniosę zupy i kawałek chleba, a
potem cie jeszcze o coś zapytam, i pójdziemy do Diany.
Skinęłam głową. Miły wujcio z wąsem odszedł w kierunku dawnego
sklepu z ciuchami, który teraz widocznie stanowił bufet. Usiadłam
na marmurowej fontannie i spojrzałam na zmrożoną rzeźbę, którą
był chłopiec, trzymający w jednej ręce parasolkę, a drugą
wysuwającą po krople deszczu. Teraz już nie funkcjonowała. Była
tak samo martwa jak to miejsce. Wlepiłam wzrok w krzątających się
mundurowych. Wśród nich dostrzegłam tego rudego dupka, Wasyla. Też
na mnie spojrzał, a potem uciekł gdzieś wzrokiem. Zastanawiałam
się, gdzie zabrali Ige.
W tym momencie zjawił się Smedinsky z zupą i kawałkiem chleba,
wręczając mi jedzenie. Rzuciłam się na nie i z pełnymi ustami
odparłam „ dziękuję”. Uśmiechnął się, siadając obok mnie.
Grzecznie poczekał, aż skończę. Opędzlowałam talerz może w
trzy minuty, a sam bochenek chleba chyba w dwie.
-
Chcesz jeszcze chwilę odpocząć, czy możemy pójść do Diany?-
spytał, kiedy przełykałam resztkę chleba.
- Nie
chce odpoczywać, chodźmy-ponagliłam, wstając.
Znów ruszyliśmy w głąb budynku. Smedinsky wyjął z kieszeni
swojej kurtki notes z długopisem. Zaczął mi zadawać pytania, na
które pierwszy raz odpowiadałam szczerze.
-Ile
masz lat, Luna?
-
Dziewiętnaście- odparłam.
-Kraj
i miejscowość zamieszkania?
-Rosja
Zachodnia, Moskwa.
Tutaj
spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
-Przecież
Rosjanie z zachodu nie mogą się tu przedostać.
- Mój
towarzysz miał wtyki, nielegalnie przelecieliśmy przez granice.
Pokiwał
głową, bazgrząc swoją rozległą czcionkę w notesie.
-Czy
masz kogoś, kto przebywa teraz w obozie w lesie Strekowskim? Jeśli
tak, to proszę cię, żebyś mi go opisała.
-Tak,
mężczyzna, Japończyk- poczekałam chwilę aż napisze.- Ma nieco
ponad czterdzieści lat, wysoki, dłuższe, czarne włosy, zarost-
znów przerwałam, czekając chwilę, dopóki nie skinął
głową,żebym kontynuowała.- Ma protezę prawej ręki i kuleje na
jedną nogę.
-
Dobrze- zamknął notes i włożył go wraz bordowym kulkowym
długopisem z powrotem do kieszeni. Uśmiechnął się, patrząc na
mnie- Na razie tyle, panienko. Proszę- przepuścił mnie w drzwiach,
kiedy wchodziliśmy do takiej jakby szatni dla żołnierzy.
Tutaj śmieszny wujek
z wąsem mnie zostawił. Wskazał tylko, która to Diana i gdzieś
uciekł. Podeszłam do chudej babeczki, z której wojsko chyba
wyssało ostatnie soki życiowe. Przebierała szybko w ciuchach i
rozdawała żołnierzom. Gdy przywarłam do lady, zmierzyła mnie
wzrokiem i spytała:
-A vy znayete russkiy?*
-Da, ya govoryu na russkom yazyke* -odpowiedziałam, a ona wyszczerzyła pożółkłe zęby.
-Da, ya govoryu na russkom yazyke* -odpowiedziałam, a ona wyszczerzyła pożółkłe zęby.
-To świetnie- odparła.-
Panienka nowa?
Zauważyłam,że rosyjski
nie był jej ojczyźnianym językiem, mocno akcentowała pewien język
skandynawski.
-Pani jest Finką?
-Suomessa on
kotini*.Tak, jestem Finką. A panna
na Rosjankę nie wygląda.
- Norge er mitt hjem* -uśmiechnęłam się.
Ciekawe czy zrozumiała, w końcu nasze kraje miały ze sobą
bliskie kontakty. Pokiwała głową, znowu odsłaniając żółte
uzębienie.
-Mundur? - spytała.
-Tak.
-Mam tylko męskie. Ale
na szczęście zostały też uszyte dla filigranowych chłopców.
Prychnęłam; „Dla
filigranowych chłopców...”
Pokiwała palcem, żebym
szła za nią. Weszłyśmy więc w w jedną z alejek,w której
mniejsze mundury wisiały na wieszakach. Zaczęła przesuwać jeden
uniform po drugim.
-Była pani na takich
akcjach?
-Tak, ale nie walczyłam.
Słyszałam tylko o ich przebiegu- powiedziała, zdejmując jeden z
wojskowych strojów i sprawdzając czy długość na mnie pasuje.
-Ile dni wynosi
przeżywalność więźniów?-spytałam odruchowo. Serce zabiło mi
szybciej. Nie wiem w ogóle po co o to spytałam. Może lepiej byłoby
nie wiedzieć.
-Zależy, czasami mordują
ich nawet po kilku godzinach od przyjazdu, gdy ich ciało nie
poradziłoby sobie z wirusem albo gdy nie są dostatecznie sprawni.
W końcu na co im „zombie-kaleki”?
Spojrzałam w bok,
milcząc. Przed oczami stanął mi Tanaka, gdy po raz pierwszy
zakładał swoją protezę. W tym momencie do oczu napłynęły mi
łzy. Cholera, „na co im zombie-kaleki”!
Mówiła
jeszcze coś pod nosem, trochę nawet przeplatając z fińskim, ale
za bardzo jej nie słuchałam. W końcu zorientowała się, że
przejęłam się jej odpowiedzią o więźniach. Chwyciła mnie za
barki, a ja szybko wytarłam łzy o kawałek bluzy, ogarniając się.
-Tam
jest ktoś kaleka , tak?- upewniła się.
-
Tanaka nie jest kaleką i nigdy nie był – oburzyłam się- Niech
pani daje ten mundur.
Spuściła wzrok. Odwróciła się, zabrała mundur i podała mi,
wskazując, w którym kierunku mam się teraz udać do szatni.
Wzięłam od niej uniform i zmierzyłam z nim do przebieralni, po
drodze słysząc rozmowy żołnierzy:
-
...Nie wiem dokładnie ile ich tam było. Pierwszy etap poniekąd
będzie prosty,ale boje się etapu w bazie. Kto wie, co za kurewsko
wyjdzie z tych podziemi.
-...
Ostatnio na powierzchni widziano 5 zdeformowanych, poruszali się jak
małpy...
-...
Nie, czekaj... Dziesięciu ranionych i 8 poległych...
Trudno było mi skupić się na choćby jednej rozmowie. Szłam przez
ten tłum jak we mgle. Aż w końcu weszłam do pustej szatni i
zasunęłam zasłonę. Zdjęłam swój miecz, opierając go o
krzesło. Spojrzałam w lustro. Minęło trochę czasu, odkąd
naprawdę się sobie przyjrzałam. Przypomniałam sobie o swoim
wisiorku. Chwyciłam końce rzemyka i rozplątałam je, patrząc na
srebrną zawieszkę. Opuszkami palców zaczęłam obrać półksiężyc.
-Linn,
jesteś jeszcze ze mną?- spytałam cicho. Po upływie minuty,
zorientowałam się, po co w ogóle to powiedziałam. Przecież to
absurd, samo istnienie nieludzkiego bytu. Prychnęłam.
-Jak
masz tu być, skoro jesteś martwa- pokręciłam głową, chowając
rzemyk z półksiężycem do kieszeni od spodni- Jak oni
wszyscy-dodałam.
Ściągnęłam swój płaszcz, rzucając w kąt przymierzalni.
Włożyłam na siebie ocieplany mundur syberyjskiej armii i
zacisnęłam skórzany, czarny pas wokół talii. Za duży strój
uwypuklił moją chłopięcą sylwetkę i kurduplowaty wzrost. W
popękanym lustrze odbiła się przyszyta pod kieszonką na ramieniu
flaga Paktu Północnego oraz Norwegii. W głębi cieszyło mnie, że
nie dała mi flagi Rosji Zachodniej, być może ona też czuła silny
patriotyzm do Finlandii. Dodało mi to energii do walki za swój
kraj, za wolność wszystkich ludzi. Miałam nadzieję, że w końcu
zniszczymy to wielonarodowościowe,autorytarne państwo.
Rozsunęłam zasłonę, poprawiając pas, na którym trzymała się
katana. Wszyscy popatrzyli na mnie jak na jakiegoś małego
powstańca, o którego bano się, że prędzej zniknie pośród
gruzów blokowisk, niż kogoś zastrzeli. Podwinęłam rękawy w
mundurze i przeszłam pomiędzy nimi, ignorując spojrzenia i
komentarze.
Ta sytuacja przypomniała mi moment, w którym przedzierałam się
przez podobnych ludzi, wlepiający we mnie puste ślepia, przy
których odnosiłam wrażenie, jakby przeżerały moją skórę na
wylot. Byłam wtedy świeżo po stracie ojca. Całkiem sama...
Dopiero wtedy zdałam sobie z tego sprawy.
Nienawidziłam ojca. Tak naprawdę tylko posiłki jedliśmy razem. Ja
po prostu nie cierpiałam na niego patrzeć, na tą wiecznie
pomruczaną, oskarżycielską twarz. Nasza jaka kol wiek normalna
rozmowa opierała się na pomrukiwaniu. Unikaliśmy innego kontaktu,
gdyż między nami wybuchały częste kłótnie. Często wystarczyło,
że nie pozmywałam naczyń po śniadaniu,zaraz zaczęły się
wywody. Raz nawet, z wściekłości, potłukłam dwa talerze na jego
oczach. Powiedziałam, że w tym domu mogą być tylko dwa talerze,bo
nikt inny NIGDY już nie będzie jadł na dwóch pozostałych. Chyba
wtedy naprawdę szarpnęłam uczuciami ojca, ale on zrobił to samo
po śmierci Linn.
Do końca życia nie zapomnę, jak wyrzucał jej ubrania z szafy, a
ja siedziałam w kącie pokoju i krzyczałam, żeby przestał. Wtedy
rzucił we mnie jej sukienką, ulubioną zieloną,aksamitną
sukienką, którą dostała jeszcze od matki, zanim ta zaczęła
chlać. Wykrzyczał mi w twarz, że to wszystko przeze mnie,że
jestem francowatą gówniarą, suką i wyrzutkiem jego rodziny, i że
skończę tak jak matka. Następnego dnia zebrałam rzeczy, chciałam
uciec. Kiedy zostałam przyłapana przez ojca, puściły mi nerwy.
Powiedziałam mu,że nie chce być jego córką, szczerze go
nienawidzę oraz żeby zgnił w tym domu całkiem sam. Te słowa
musiały na niego mocno podziałać. Zostałam spoliczkowana.
Uderzył mnie po raz pierwszy. I ten jeden raz całkowicie
wystarczył... Uciekłam.
Na początku parę nocy spałam na ulicy, ze szczurami i kotami,
których skóra stanowiła ośrodek życia pcheł. Słyszałam, że
ojciec wysyłał policje, by mnie odnaleźć. Jednak wolałam spać
na deszczu, zakryta kawałkiem tektury, niż oddać się dobrowolnie
zabójcą swojej siostry.
Później zaczęłam pracować na czarno w zgrzybiałym klubie
nocnym jako barmanka, gdzie roiło się od bandy zboczeńców, z
których nie można było spuścić oka, bo oni spuściliby na ciebie
wtedy coś innego. Zebrałam trochę kasy na wynajęcie pokoju,
którego dzieliłam z pięć lat starszą laską, która dawała dupy
na prawo i na lewo, i nieraz, wracając z drugiej zmiany, widziałam,
jak stała pod latarnią i zaczepiała kierowców z uśmieszkiem
skłonnym do erotycznych igraszek. Po trzeciej zmianie, ledwo
patrząc na oczy,o mało nie potykałam się o porozwalane butelki
whisky,a ta zdzira spała w samych majtkach na kanapie,nie przejmując
się, że wokół jest syf jak cholera.
Wielokrotnie nienawidziłam sytuacji, w której się znalazłam.
Siedziałam pod prysznicem i beczałam, gdy ta szmaciła się z
jakimś kolesiem w swoim pokoju. Jednak moja psychika nie pozwalała
mi wracać do ojca. Byłam zdesperowana, ale zawsze byłam twarda.
Brałam nawet nadgodziny, by skupiać się bardziej na pracy niż na
swoich problemach.
Wróciłam po roku, kiedy nie miałam już pieniędzy,by dalej
wynajmować mieszkanie i za kumplowałam się nawet z bezdomnymi. O
dziwo, ojciec popłakał się na mój widok. Jednak ja dalej czułam
urazę,nie tylko do niego,ale też do samej siebie. Ale wtedy coś we
mnie pękło i przytuliłam go ze łzami w oczach.
Cieszyliśmy się sobą przez parę dni, potem znowu wszystko wróciło
do poprzedniego stanu... Jednak mimo tego,że nie cierpiałam
ojca,był jedyną osobą,do której mogłam wrócić, przez którą
rodzinny dom nie stał pusty...
// Rozdział pisała avem
_____________________________
"A vy znayete russkiy?"-Czy
mówisz po rosyjsku?
"Da, ya govoryu na russkom yazyke"- Tak, mówię po rosyjsku
"Suomessa on
kotini"- Finlandia to moja ojczyzna
"Norge er mitt hjem*"-Norwegia to moja ojczyzna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz