WAŻNE!
Może niektórzy z was będą się cieszyć z kolejnego rozdziału do przeczytania,ale możliwe,że będą to już ostatnie rozdziały- nie chodzi o koniec książki. Z przykrością powiadamiam o rezygnacji współautorki Xeraviny. Mam nadzieję, że jej rozdziały bardzo się wam podobały.Wcześniej myślałyśmy o kontynuacji książki, która może wielu z was wciągnęła lub znudziła,lecz teraz chyba nie miało by to sensu. Zaspojleruję,że zakończenie i tak pozostanie otwarte.
Mam w zapasie chyba jeszcze 3 rozdziały. Finał nie został do tej pory napisany z dość prostych przyczyn- brak weny,a nawet jeśli jest- brak motywacji... Spróbuje sama dokończyć książkę,lecz niczego nie obiecuję.Dalszych informacji udzielę w kolejnym rozdziale, gdzie może zapaść ostateczna decyzja.
Proszę o zostawianie komentarzy.
Ostrzeżenie! Rozdział zawiera brutalne sceny!
Obudziłem się wcześnie
rano. Promienie słońca padły na moją twarz i nawet zasłony nie
pomogły się od nich uwolnić. Zacząłem więc obracać głowę i
nakrywać się pościelą. Jednak nie dałem rady zasnąć. Nie
spałem od dwóch tygodni!Gdy wielokrotnie zatrzymywałem się w
obcych domach,musiałem czuwać,żeby żadne zombie nie zaatakowało mnie podczas drzemki. To była katorga. Zazwyczaj znajdowałem jakiś
mały pokoik na górnym piętrze i zamykałem się na klucz.
Pozwoliło mi to zamknąć oczy na parę godzin. Jednak wciąż
męczyło mnie podróżowanie .Spanie w pustym domu,wiedząc ,że w
pokoju obok nikt nie śpi,a na dworze czyhają żywe trupy,
przyprawiało mnie o dreszcze...
Westchnąłem ciężko,siadając na skraju łóżka. Przetarłem oczy i zauważyłem,że nie było
Luny, a Tanaka widocznie jeszcze spał. Nadsłuchiwałem przez parę
minut, czy może nie siedzi w łazience,ale nie słyszałem żadnego
szamotania. Popatrzyłem w stronę Japończyka i podszedłem do
jego łóżka, szturchając go lekko.
- Tanaka- szepnąłem.
Przyjaciel otworzył
lekko oczy,obracając się w moim kierunku.
- Coś się stało?-
spytał zaspanym głosem.
- Nie ma Luny...
- Może poszła coś
zjeść.
Znając Lune, mogła nie
wytrzymać do śniadania. Postanowiliśmy trochę zaczekać. Gdy
Tanaka spojrzał na zegarek dochodziła ósma .Zdziwiło mnie,
dlaczego w domu nadal panowała cisza.
W sprawie Luny obaj się
myliliśmy. Wyszła z domu przez okno i skierowała się w kierunku
miejsca, gdzie miał stać nasz samochód. Na dworze panowała
mgła, nie wiele można było dostrzec z pokoju na górze. Jednak pickup nie stał tam, gdzie go zaparkowała. Przeklęła i
zaczęła rozglądać się dookoła. Auto zniknęło. Co ciekawe, nie
było również wozów Aristowów. Luna, jak to Luna, postanowiła
więc poszperać. Samochód tak po prostu nie mógł rozpłynąć się
w powietrzu. Państwo Aristow mieli dość duży hektar pól
uprawnych. Dziewczyna weszła więc w jedną z polnych dróżek.
Szła przed siebie, nie widząc niczego w promieniu 3 metrów. Ponieważ z każdym krokiem przeszywał ją chłód,ubrała kaptur i schowała zmarznięte dłonie do kieszeni od bluzy. Przeczuwała jak daleko oddala się od gospodarstwa. Nie myślała zawracać. Musiała znaleźć przecież pickupa. Nie odpuści dopóki nie dowie się, co zrobiła z nim owa rodzinka.
W końcu Luna odkryła coś, co zmusiło ją by stanęła. Zobaczyła strachy na wróble. Ale przecież zwykłych strachów na wróble zwyczajnie by się nie przestraszyła. Obok dwóch potężnych, nagich drzew stały trzy nabite na pal kukły. Ich ręce nie były słomą, lecz połączonymi sznurkiem kośćmi, okrytymi wyschniętą powłoką skórną. Pod kożuchem kukły zwisała miednica. Ludzka miednica. Luna podeszła bliżej, by głębiej przyjrzeć się dziwnemu odstraszaczowi wróbli. Zauważyła, że pod workiem,który miał rzekomo stanowić głowę, były dziwne uwypuklenia. Jej oddech przyśpieszył,a z ust uleciała para. Siąknęłam nosem i złapała skostniałymi palcami węzeł sznurka,próbując go rozplątać. Nie minęła minuta,a Luna już się zdenerwowała.Wyjęła z pochwy samurajski miecz i jego końcem przecięła węzeł. Stary sznurek zsunął się na ziemię,a wraz z nim robactwo. Na oszronionej trawie znalazły się muchy. Martwe muchy. Było ich kilka. Lunie serce stanęło w gardle. Znów spojrzała na stracha. Drżącymi rękoma chwyciła kawałek szmaty, naciągnięty na jego głowę. Chwilę się wahała,ale w ostateczności pociągnęła materiał. Znów parę owadów spadło na ziemię. To, co zobaczyła, na pewno utkwiło w jej pamięci na długo. Odsunęła się o kilka kroków. Worek krył pod sobą człowieka. Torturowanego człowieka. Twarz,na której skóra wisiała jak pajęczyna,wyrażała ostatnie męki. W oddali rozniósł się skrzek wron, siedzących na gałęziach drzew. Luna wyrzuciła worek i nie mogąc więcej na to patrzeć,ścięła słup, na którym został powieszony ów człowiek. Kukła z ludzkich szczątków runęła na grunt. Dziewczyna odwróciła się i pobiegła w stronę przytułku Aristowów. Przynajmniej tak jej się zdawało. Jednak mgła ją zwiodła. Dotarła do kolejnego cmentarza strachów na wróble.
Szła przed siebie, nie widząc niczego w promieniu 3 metrów. Ponieważ z każdym krokiem przeszywał ją chłód,ubrała kaptur i schowała zmarznięte dłonie do kieszeni od bluzy. Przeczuwała jak daleko oddala się od gospodarstwa. Nie myślała zawracać. Musiała znaleźć przecież pickupa. Nie odpuści dopóki nie dowie się, co zrobiła z nim owa rodzinka.
W końcu Luna odkryła coś, co zmusiło ją by stanęła. Zobaczyła strachy na wróble. Ale przecież zwykłych strachów na wróble zwyczajnie by się nie przestraszyła. Obok dwóch potężnych, nagich drzew stały trzy nabite na pal kukły. Ich ręce nie były słomą, lecz połączonymi sznurkiem kośćmi, okrytymi wyschniętą powłoką skórną. Pod kożuchem kukły zwisała miednica. Ludzka miednica. Luna podeszła bliżej, by głębiej przyjrzeć się dziwnemu odstraszaczowi wróbli. Zauważyła, że pod workiem,który miał rzekomo stanowić głowę, były dziwne uwypuklenia. Jej oddech przyśpieszył,a z ust uleciała para. Siąknęłam nosem i złapała skostniałymi palcami węzeł sznurka,próbując go rozplątać. Nie minęła minuta,a Luna już się zdenerwowała.Wyjęła z pochwy samurajski miecz i jego końcem przecięła węzeł. Stary sznurek zsunął się na ziemię,a wraz z nim robactwo. Na oszronionej trawie znalazły się muchy. Martwe muchy. Było ich kilka. Lunie serce stanęło w gardle. Znów spojrzała na stracha. Drżącymi rękoma chwyciła kawałek szmaty, naciągnięty na jego głowę. Chwilę się wahała,ale w ostateczności pociągnęła materiał. Znów parę owadów spadło na ziemię. To, co zobaczyła, na pewno utkwiło w jej pamięci na długo. Odsunęła się o kilka kroków. Worek krył pod sobą człowieka. Torturowanego człowieka. Twarz,na której skóra wisiała jak pajęczyna,wyrażała ostatnie męki. W oddali rozniósł się skrzek wron, siedzących na gałęziach drzew. Luna wyrzuciła worek i nie mogąc więcej na to patrzeć,ścięła słup, na którym został powieszony ów człowiek. Kukła z ludzkich szczątków runęła na grunt. Dziewczyna odwróciła się i pobiegła w stronę przytułku Aristowów. Przynajmniej tak jej się zdawało. Jednak mgła ją zwiodła. Dotarła do kolejnego cmentarza strachów na wróble.
Chwyciła się za
głowę,szlochając jak dziecko. Nie, to nie mogło dziać się
naprawdę. Jak to w ogóle możliwe? Wtedy przed jej oczami pojawił
się obraz krwi pod prysznicem,a zaraz po tym wykrzywiona twarz
stracha na wróble. Z mgły dobiegł ją starczy głos.
- Chcieli mi to zrobić...
Otworzyła oczy i zaczęła
się rozglądać. O mało nie upadła ze strachu,widząc stojącego
naprzeciw siebie starca, tego samego, którego pierwszy raz zauważyła
w drodze do hotelu Aristow.Nie mogła
przemówić, cały czas dyszała, za to starzec wpatrywał się w nią
szaleńczymi oczami, kryjącymi jednocześnie głęboki strach.
- Im też to zrobią... -
po tych słowach zaczął uciekać. Luna ruszyła w pogoń za nim,
krzycząc by się zatrzymał,lecz ten zdawał się jej nie słuchać.
Dziewczyna biegła ostatkiem sił .Czuła,że od rana było z nią
coś nie tak. Nigdy nie chodziła tak otępiała. Swój wzrok
skupiała teraz na starcu i nie zwróciła uwagi na to, co było pod
jej stopami. Potknęła się o ostry kamień i upadła. Poczuła ból.
Zdarła kolano. Nie mogła się podnieść. Siły ją opuściły.
Mężczyzna znikł we mgle,a ona leżała bezradnie na ziemi,nie
mogąc nic zrobić.
Oślepiło ją światło
latarki. Otworzyła lekko oczy, by zobaczyć,kto ją znalazł. Był
już wieczór. Mgła przeszła,a ona leżała gdzieś na krańcu
pola,cała umorusana w błocie. Obok niej płynęła rzeka.
Przykucnął przy niej mężczyzna. Lunie na początku rozmazywał
się obraz i nie wiele mogła zobaczyć .Dopiero po kilku sekundach
dotarło do niej,że znalazł ją Misza. Przeraziła się ,a jej
serce zabiło szybciej. Mężczyzna nawet nie spytał, co się jej
stało. Po prostu chwycił ją za rękę i mocno wyrywając jej ciało w
górę, zmusił moją towarzyszkę, by wstała na własnych nogach.
Luna przez chwilę się ugięła,a ten warknął :
- Wstawaj smarkulo! NO
JUŻ!
Dziewczynę postawiła na nogi
adrenalina. Wyrwała się z bolesnego uścisku Miszy i zaserwowała
mu porządnego liścia w twarz, krzycząc:
- Nie wrzeszcz na mnie!
Poniżony Aristow
spojrzał na nią gniewnie. W ułamku sekundy wyciągnął z kieszeni
spodni starą szmatę i rzucił się na Lunę,która czuła,że znów
żegna się z siłami.Mimo tego próbowała jeszcze walczyć, wyciągając z
pochwy samurajski miecz. Misza zaszedł ją od tyłu, wygiął rękę
powodując,że bezradne ciało dziewczyny odchyliło się do tyłu.
Drugą dłonią,w której ściskał kawałek szmaty,nasączonej
chloroformem, przytkał jej usta. Katana spadła na śliskie
kamienie z łoskotem. Powieki Luny zamknęły się,a jej bezradne ciało osunęło
się po ziemi. Mężczyzna szybkim ruchem schował chustkę z
powrotem do kieszeni i złapał moją towarzyszkę pod pachy.
Niestety, nie mógł kontynuować zamierzonego planu dotyczącego
wymierzaniu kary na nieposłusznym gościu. Z daleko zobaczył
nadbiegającego siostrzeńca.
- Wujku,wujku!- zawołał
Aleksy, zatrzymując się od wuja jakieś pięć metrów.
- Przynieś mi worek!-
wykrzyknął Misza.
- Ale tu są jacyś
ludzie !
Mały wyglądał na
przerażonego,nie tylko widokiem kolejnej próby morderstwa,ale też
nieznajomymi. Jego wuja opuściła dotychczasowa duma. Zaczął
kombinować, gdzie schować ciało. Nie zdążył tego zrobić, było
już za późno. Widział, jak podbiega do niego jakiś mężczyzna w
grubej kurtce, mijając jego siostrzeńca.
- Boże, co się stało?-
zapytał przybysz, widząc omdlałą dziewczynę.
Misza postanowił ratować
swoją sytuację. Przecież nie mógł powiedzieć,że ją odurzył.
Zaczął więc odgrywać rolę spanikowanego brata dziewczyny. Jak na
nieprofesjonalnego aktora, szło mu to dość komicznie. Może
zasłużyłby na nagrodę złotej maliny. Uklęknął z ciałem Luny
na rękach i udawał rozpacz.
- Nie wiem, zemdlała...
- dostosował ton głosu do zaistniałej sytuacji. Do gry dołączył
też gesty. Przedstawienie się zaczęło. Mężczyzna połknął
haczyk.
- Próbowałeś ją
reanimować?- spytał szybko nieznajomy, sprawdzając puls dziewczyny
na tętnicy szyjnej - Słabe tętno,ale jest. Czy wasz dom jest
daleko?
- Niedaleko, to nasze
pole. Jestem Misza, a to moja siostra Luna. Szukaliśmy zombie i
nagle upadła. Nie wiedziałem, co robić-wydusił,siąkając sztucznie. Nie mógł wydobyć łez,to przewyższało jego
aktorskie możliwości.
- Anton! - zawołała
kobieta o rudych włosach, z niepokojem patrząc na towarzysza
podróży. Misza spojrzał na nią jednocześnie ze złością,ale
gdzieś tam i nadzieją. Kolejna ofiara do wielkiej kolekcji?
Naiwniacy! Na pewno nie mogliby zostać krytykami sztuki. Zaraz by
zauważyli,że coś jest nie tak z jego aktorstwem.
- Natalio- zwrócił się
do niej Anton,kiedy ta stanęła nad nim z przejęciem spoglądając
na Lunę.- Musimy im pomóc.
- Nie daleko stoi mój
samochód. Czy moglibyście pomóc mi ją
przetransportować?-popatrzył na nich kłamliwymi, małymi
oczkami,przejawiającymi ufność.
Obydwoje się zgodzili.
Nie mieli nic lepszego do roboty. Kolejne przybłędy bez samochodu
prosto w paszcze lwa, tzn. Miszy. Jako że Anton był postawnym
facetem, nie to co lichy aktor Aristow,zaproponował by sam wziął
nieprzytomną dziewczynę na ręce i zaniósł do samochodu.
Misza,bez żadnych aluzji, natychmiast przystał na jego propozycje.
Szybko przestał się martwić o domniemaną siostrę i wypytywał o
życie osobiste pary przybyszów. Aleksy wrócił się tylko po to, by
zabrać dotychczasową broń Luny. Natalia powoli nabierała
podejrzeń,ale ludzie mają różne charaktery. W trakcie apokalipsy
wszystko się zmienia.
//Rozdział pisała avem

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz