wtorek, 14 lipca 2015

Rozdział 19 " W zamieci"

Wybaczcie, trochę to trwało, ale macie kolejną część :) Zapraszamy do czytania i komentowania! : D 

   „Luna”, usłyszałam swoje imię,wracając z powrotem do rzeczywistości. Nikolaj Lestow stał naprzeciwko mnie z karabinem. Myślałam, że jak typowy mundurowy, zapomni o nowym rekrucie, ale widać on był inny.
-Wybrałem chyba najlepszy i najprostszy.
-Dzięki- skinęłam mu głową, biorąc od niego broń i wkładając do pokrowca umocowanego przy skórzanym pasku munduru. Wtedy przypomniałam sobie, że mam dla niego pewną, ważną rzecz. Pogrzebałam w torbie i wyjęłam z niej dokumenty, przekazując oficerowi.
- Pewnie się przydadzą. Dzięki- skinął mi głową. Chwile potem ktoś zawołał jego imię. Było to ten dupek, Wasyl.
-O, cześć. Jesteś tu nowa?
W tym momencie wszystko się we mnie zagotowało. Co za gnida, żeby sobie ze mnie drwić.
-Nawet nie próbuj, frajerze- warknęłam.
Rudy uniósł brew, jakby nie wiedział, o co chodzi. Nikolaj roześmiał się.
-To nie Wasyl, tylko jego brat bliźniak, Oleg.
-Klony?
Oleg uśmiechnął się i spojrzał na Nikolaja,mówiąc :
- Dostaliśmy sygnał, zbliżają się.
Oficer położył mu dłoń na ramieniu, poklepując swojego podopiecznego.
-Oleg, zabierzcie ze sobą Lunę i zmierzajcie już do samochodów.
-Tak jest!- zasalutował Oleg. Lestow w truchcie pobiegł przed siebie, gwiżdżąc i trzymając ręke w górze. W jednej minucie zrobiło się zamieszanie. Wszyscy porzucili dotychczasowe zajęcie, krzątając się i zabierając broń ze składziku.
-Luna, chodź- bąknął chłopak, łapiąc mnie za rękaw i pośpiesznym krokiem udając się w kierunku wyjścia.
-Dokąd jedziemy? -spytałam, nie zwalniając tępa.
-Do Strekowskiego lasu, tam jest nasz etap akcji- wykrzyczał, przyśpieszając.
Musiałam go nadganiać.
A więc, zaczęło się. Po drodze Oleg zawołał kilku żołnierzy, którzy niebawem się do nas przyłączyli. W przeciwieństwie do tamtych, ci nie zwrócili uwagi na nowego rekruta. Widać, ze byli zdenerwowani, po samych wcześniejszych rozmowach, jakie od nich usłyszałam. Wybiegliśmy przez rozbite drzwi. Jeden z nich całkowicie rozwalił resztki szyby jednym zamachem karabinu, powiększając dzięki temu przejście. Szkło rozsypało się pod naszymi butami,a facet miał twarz, jakby się zaciął przy goleniu. Twardziele, pomyślałam.
Na zewnątrz buchnęła na nas fala zimna. Rozbiegli się. Po wszelkich charakterystycznych punktach Erkanu nie było widać śladu. Jedynie „anioł z płomieni”, wynurzający się z wieżowców, spoglądał na budynek galerii, otoczony tysiącami płatków śniegu. Wyglądał jakby pokładał w nas nadzieję.
Pobiegłam za Olgiem. Dopiero teraz obrócił głowę w moja stronę:
-Nadążasz? -spytał, dysząc.
-Tak- wysapałam.
-Zaraz będziemy!- dodał mi otuchy.
Po tych słowach coś rąbnęło. Zatrzymaliśmy się w poślizgu. Nie tylko zresztą my, reszta żołnierzy zrobiła to samo. Spojrzeliśmy w stronę wieżowców.
-Zestrzelili helikopter zwiadowczy- rzekł Oleg, kiedy stanęłam koło niego.
-RUSZAĆ SIĘ! NA CO CZEKACIE?!- zawołał Lestow, biegnąc w naszą stronę- ZARAZ SIĘ TU BĘDZIE ROIĆ OD ZOMBIE!
-Wypuszczają podziemne miasto - wytłumaczył pośpiesznie rudy mundurowy, ponownie startując.
Wydarzenia następowały po sobie bardzo szybko. Dopiero co się dowiedziałam, że zestrzelili zwiadowce, a teraz musieliśmy uciekać przed hordą umarlaków z podziemnego Erkanu. Minęliśmy jeszcze dwie większe ulice, zagracone starymi pojazdami. Zaraz za nimi stały wojskowe samochody. Mundurowi rozbiegli się do pojazdów. Kilku biegło do kabin, drudzy przeładowywali broń, a jeszcze inni rzucali worki oznakowane czerwonym robalem. Na Olga przy jednym z wozów czekał jego brat bliźniak, Wasyl. Podchodząc do siebie, uścisnęli sobie dłonie. Wyglądali zupełnie tak samo, jednojajowe bliźnięta. Nie potrzebowali nawet lustra,żeby się sobie przyjrzeć. Gdyby się wymieszali, jeszcze bym powiedziała przez przypadek coś miłego do tego idioty Wasyla.
-Co, frajerze? Jeszcze nie zginąłeś? - spytał sarkastycznie Oleg.
-Tobie szybciej upierdolą w tym lesie głowę niż mnie, cwelu- odpowiedział Wasyl. Jego uśmiech szybko zszedł z twarzy, kiedy zobaczył kto przyszedł z jego bratem.
-A ta co tu robi? - siąknął nosem, patrząc na mnie z wyniosłością.
-Wstąpiłam do twojego oddziału, powinieneś się cieszyć- klepnęłam go w ramię.
-Może wystarczy, zaraz Lestow nas pogoni, lepiej wsiadaj już do samochodu- zwrócił mu uwagę Oleg. Wasyl splunął w bok, szybki krokiem udając się do auta.
-Zamykaj klapę!-wykrzyknął Oleg do jednego ze swoich kompanów, który właśnie ładował ostatni worek do przyczepy. Mężczyzna pośpiesznie wrzucił ostatni towar, podskakując i z łoskotem zatrzaskując klapę samochodu. Wasyl przekręcił pęk kluczy w furgonetce. Wojskowe, ociężałe auto zapaliło, wydając z siebie warkot. Dwa snopy światła oświetliły numer rejestracyjny samochodu znajdującego się przed nimi. Wycieraczki zaczęły zsuwać sypki śnieg na boki rozmrożonej szyby. Zatrzasnęliśmy za sobą drzwi furgonetki, siadając koło brata Olga. Wasyl pogłośnił radio, w których szumiały kolejno głosy żołnierzy.
-Czwórka gotowa!- powiedział, przykładając do ust małą słuchawkę.
Po minucie zaczęli się odzywać kolejni:
-Dwójka gotowa!
-JEDYNKA ODPALONA!
-Trójka się melduje, mobilki!
-OTWIERAMY BRAMĘ!- rozpoznałam niewyraźny głos Lestowa.
Otwarłam grubą szybę wojskowego pojazdu,wystawiając głowę na zewnątrz. Od razu zaatakowały mnie ciężkie płatki śniegu. Zmrużyłam oczy. Paru ludzi zgromadziło się przy żeliwnej, potężnej bramie. Jej skrzydła ociężale zaczynały się otwierać, wpuszczając do centrum miasta niesiony przez wiatr śnieg. Występując tak blisko siebie, przypominał tysiące śnieżnych, dzikich koni, zbiegających na wolność, gdy tylko ktoś uchylił im drzwiczki zagrody. Nie mogłam dostrzec, co znajdowało się po zewnętrznej stornie bramy. Widziałam tylko jak samochody przed nami powolnie ruszają do przodu, napierając na wrota. Zamknęłam szybę, patrząc na braci Wierczenko.
-Co jest za tą bramą?- spytałam.
-Kwarantanna-odpowiedział Wasyl, skupiony teraz na wrzucaniu biegu. Koła pojazdu leniwie zaczęły się obracać.
-Plan ogólnie wygląda tak, że jesteśmy podzieleni na dwa oddziały. Jedni zostają w Erkanie z generałem Wurakovem i rozprawiają się z drugą częścią konwoju, na czele z podwładnymi z RED, puszczając pierwszą część konwoju, by ci nie powiadomili za wcześnie posiłków. My, z generałem Lestowem, wyjeżdżamy przed nich, by niespodziewanie zaatakować ich w lesie Strekowskim, odbijając więźniów.
W radiu ciągle było słychać toczone między sobą rozmowy kompanii. W międzyczasie ktoś z jedynki odezwał się głośno, uciszając konwój oddziału SAW :
- LUDZIE! JAK WJEDZIECIE, TO PATRZCIE NA BOKI! ILE TEGO TU SIĘ KURESTWA ZEBRAŁO!
Bliźniaki spojrzały na siebie wymownie. Wasyl zwiększył prędkość z trzydziestu km/h na czterdzieści. Wjeżdżaliśmy. Odniosłam wrażenie jakby masywna brama miała się zaraz zawalić, a jeszcze bardziej liche odczucie sprawiła siatka.
Po obu stronach droga była zagrodzona piętnastometrowymi metalowymi siatkami. Tuż za nią uwięzieni zostali mieszkańcy, wypuszczeni z podziemnego miasta. Swoimi lichymi ciałami, które również mogłyby posłużyć za przedmioty atrakcji w kukiełkowym teatrze, napierali na ogrodzenie, strzepując z niego śnieg. Cała konstrukcja drgała. Nie dało się ich z liczyć. Przedział wiekowy wynosił od pięciu lat do około osiemdziesięciu. Zdrętwiałe palce przeplatały linie blokującego je muru, próbując je wyszarpać jak kraty od mizernej,wieloletniej celi. Jedni nawet zdobyli się na lizanie plecionki, przez co ostre końce drutów postrzępiły ich języki,rozrywając ich chropowatą powierzchnię. Przez szpary w siatce przechodziły tylko długie, kościste kończyny, okryte sczerniałą powłoką. Gdyby mogli wyciągnąć przez siatkę całe ręce, pewnie już dawno by to zrobili, wysuwając je na maksymalną odległość, by tylko zarysować lakier wojskowej ciężarówki. Kłapali szczękami, które ledwo trzymały się na zawiasach. Ich skóra schodziła jak po wielokrotnych oparzeniach, odsłaniając głębokie, ropiejące rany,w których posiedzenie miały różnorodne stowarzyszenia milimetrowych, białych insektów. Gdyby się do nich zbliżyć, człowiek poczułby odruch wymiotny od samego zapachu trupa. Jednak dzięki temu, że siedzieliśmy w aucie, nie poczuliśmy smrodu uciekającej w atmosferę zgnilizny.
U niektórych odmieńców mięśnie ledwo utrzymywały się na kościach. Aż dziwne było, że jeszcze takie coś stało na nogach, ba, pragnęło jedzenia. Wielu z nich wyglądało jak wyciągniętych z Auschwitz, nie chodziło tylko o utratę masy, ale też charakterystyczny strój. Wszyscy odznaczali się jednym elementem- białym fartuchem. Jedni mieli go w całkiem dobrym stanie, gdyby wyprać, byłby jak nowy, drudzy chyba go nie lubili, robiąc z nim wszystko, co się dało zrobić ze znienawidzonym ubraniem- od pozostawiania plam po prucie, aż do odrywania jego fragmentów.
W radiu klniecie przeplatało się z wrażeniem. Mnie osobiście zamurowało i przez krótki okres nie mogłam nic powiedzieć. Wszyscy byliśmy wstrząśnięci, tym co można zrobić ze zwykłymi ludźmi. Teraz byli tylko bronią biologiczną, czekającą na wywiezienie do krajów GPW.
Siatka coraz bardziej się ruszała,wydając przy tym charakterystyczny szelest.
-Cholera, to się zaraz puści!- zląkł się Oleg.
-Nie puści! Spokojnie!- uciszył go Wasyl, choć sam nie mógł skupić się na prowadzeniu furgonetki, czując na sobie wygłodniałe spojrzenia żywych trupów.
Nagle w radiu nastąpił chaos. Z ust żołnierzy poleciały kuropatwy. Wiedzieliśmy już, co się stało.
Ogrodzenie nie wytrzymało tak wielkiego obciążenia...
- GAZU, KURWA! NIE ZATRZYMYWAĆ SIĘ! - wydał rozkaz Lestow.
Koła z poślizgiem ruszyły szybciej do przodu. Jednak poruszanie po zaśnieżonej drodze nadal było za wolne, by uciec przed hordą nieumarłych. Śnieg przestawał tak mocno prószyć. Dziesiątki żywych zwłok wysypały się na trójpasmówkę. Siatka przewróciła sygnalizację świetlna, której od dawna nie migoczące światła, rozbiły się na drobny mak o asfalt. Przypomniało to krajobraz zostawiony po przejściu tornada. Zombie zaczęły doganiać uciekający konwój, wyciągając przed siebie wysuszone, cienkie ręce.
-KURWA!- wrzasnął Wasyl, kiedy jeden sztywny napatoczył mu się prosto na maskę. Ciało odmieńca, w zetknięciu z prędkością samochodu, zostało odrzucone na drugi pas. Jednak przy kolejnym zombie nie poszło tak łatwo. Furgonetka zmasakrowała zwłoki, których flaki rzuciły wielką, bordową ciapę na szybę. Wycieraczki zaraz rozmazały posokę ze śniegiem. Wasyl był u kresu wybuchu nerwicy.
-WJEDŹCIE NA MOST! CZOŁG ICH ZATRZYMA! - zaszumiał krzyk Lestowa.
-Jak mam, kurwa, prowadzić? Jak...- urwał, nerwowo oglądając się do tyłu, gdyż właśnie próbowałam dostać się na tylne siedzenie, niechcący trącając go w bark butem.
-JA PIERDOLE, CO TY WYPRAWIASZ?- krzyknął Oleg, kiedy tkwiłam już pomiędzy siedzeniem a wycieraczkami, przeładowując karabin.
-CHYBA NIE CHCESZ...
-MORDA! SCHYLIĆ SIĘ! - warknęłam, Oleg próbował mnie powstrzymać, ale w tej chwili oddałam strzał. Padli, zakrywając się rękami. Pocisk przeszył szybę, rozbijając ją na drobne kawałki, które poleciały na nas, w niektórych miejscach przecinając skórę. Wasyl gwałtownie wyprostował się,skręcając kierownicą. Nie mógł złapać tchu. Odłamki szkła wplątały się w bujne, rude loki bliźniaków. Przynajmniej mieliśmy widoczność.
-Mogłaś nas zabić!- Oleg odwrócił głowę do tyłu z pretensjami. Samochód właśnie wjechał na most, gdzie już kilku odmienionych plątało się pomiędzy pasami. Jeden dobiegł do samochodu, a wtedy Oleg, chyba w przypływie adrenaliny, sam wyciągnął broń i oddał z krzykiem kilka strzałów w ponacinaną kobietę, w zababranym od krwi fartuchu. Otworzyłam pośpiesznie tylne okno, wysuwając lufę broni i ciskając kulki w powykręcane ciała nastoletnich zombie. Owszem, nie byłam zawodowym strzelcem, chybiłam kilka razy, ale paru udało mi się powalić. Reszta żołnierzy poszła naszym śladem. Kolejne zombie padały na asfalt w kałuży własnej krwi lub wypadały przez barierkę do rzeki.
-HAHA,MACIE SKURWIELE!- ucieszył się Oleg,któremu taką radość sprawiło celowanie do sztywnych. Gdyby nie to, że był żołnierzem, pomyślałabym, że granie w „ atom war; radioactive system”, przeniósł do reala.
-WYSTARCZY!- wydał rozkaz Lestow- Nie marnujcie amunicji, czołg odwróci ich uwagę.
Przestaliśmy. Przybiliśmy z Olgiem do foteli zmęczeni, ucieszeni i pokaleczeni od walającego się szkła. Wasyl uśmiechnął się lekko,kręcąc głową.
-To było chore-przyznał.
Oleg odwrócił się do mnie i przybił ze mną piątkę. Lada moment do naszych uszu dobiegł łoskot. Czołg chyba właśnie pacyfikował część odmieńców, nie pozwalając im przekroczyć mostu. Ależ to musiał być rozlew krwi!
-Widziałem, żeście mieli problemy, rozwaliliście trochę naszej dodatkowej broni...- zaszumiał gruby głos w radiu. Domyśliłam się, że mógł należeć do generała Wurakova- Opanowaliśmy częściowo sytuacje, przeczepiając do „wabika” jedną tonę świeżego mięsa. Trupy powoli wracają do miasta. Nie marnujcie już więcej amunicji. Konwój za piętnaście minut wjedzie do miasta, pospieszcie się. Bez odbioru.
-Zwiększcie prędkość, zaraz znowu może zesypać się śnieg. Widzimy się po wjeździe do lasu. Wyłączcie radia, żeby nas nie namierzyli. Bez odbioru – powiedział Lestow. W tranzystorze zaczęły odzywać się pojedyncze dźwięki. Konwój „polarnego orła” wyłączył komunikacje.
Nasz pojazd zwiększył prędkość z pięćdziesięciu na sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Samochody zjechały z trójpasmówki na dwupasmówkę. Na górnej sygnalizacji świetlnej wisiała tablica informacyjna z przekreślonym Erkanem i napisaną wsią, której litery zakrył śnieg.
Jechaliśmy teraz w miarę spokojnie. Z rozbitej szyby buchał na nas chłód. Podsunęliśmy szaliki pod same oczy. Przez większą część drogi do Strekowskiego lasu praktycznie się nie odzywaliśmy. Wasyl koncentrował się na prowadzeniu, Oleg patrzył przed siebie, a ja myślałam o Tanace. Nachodziły mnie okropne myśli, o tym, że już nie żyje, że odrąbali mu resztę kończy, że go torturowali tępymi narzędziami. O tym, że jak już go zobaczę, będzie konał. Co mi zostanie, jak jego już nie będzie? Filip ma rodzinę, dzieci, na których się teraz przeważnie skoncentruje. Na co mu będę potrzebna? Owszem, jest miły, ale nie jest ze mną tak blisko jak ja z Tanaką. Nie poświęciłby dla mnie życia, bo jestem dla niego całkowicie obcą osobą. Jak odzyska dzieci, skupi się przeważnie na nich. Nie czułam z nim żadnej przyjacielskiej więzi, tylko tyle, że musieliśmy przebrnąć przez to wszystko razem. Bałam się, że znowu będę musiała odejść. Ale gdzie tym razem?
Spojrzałam przez okno na okolice. Teren zaczął się zagęszczać od drzew. Za chwilę mieliśmy wjechać do lasu. Zimowa gwiazda niknęła pomiędzy nagimi gałęziami, które z daleka przypominały dłonie mumii, próbujące zasięgnąć do ciał niebieskich. Wszystko śpiewało o martwocie tego miejsca. Wiele drzew wykiełkowała tu na czyjejś mogile...
// Rozdział pisała avem

niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 18 " Pustka"

 Witajcie! Wybaczcie, że tak dawno tu nic nie było wstawiane, ponieważ bardziej skupiłam się na swoim życiu prywatnym niż na książce oraz dopadł mnie  wakacyjny leń :c Ale już jest nowy rozdział, więc zapraszamy do czytania! : D 

        Idąc za Lestowem i jego kompanią, pomyślałam, że wszyscy giniemy za władze ludu, której nigdy nie osiągniemy, jednak ona woła spod gruzów, przedostaje się poprzez nagrobne płyty naszych przodków i mękę tych, których mamy pewnego dnia ocalić. Krzyk wolności przebija się przez betonowe mury budynków Erkanu i wnika w podziemne miasto. Oni wszyscy, ci których ciała poddano eksperymentom, żyją tu jako duchy, łaknąc zemsty. Od dzieci, których tafla lodu stała się szklaną trumną, po ludzi, których dotknął sierp kostuchy, ale nie ściął ich ciał do końca, pozostawiając jedynie dotyk śmierci, rozkład.
      Nikolaj zaprowadził mnie do tymczasowej siedziby swojej kompanii. Było nią stare centrum handlowe, które teraz przypominało od wieków nie odwiedzaną szklarnie. Powybijane szyby, zabazgrane graffiti,w okół pochylone, nagie drzewa, pewnie nie mogące nawet rodzić kwiatów na wiosnę. W lecie to zapuszczone miejsce musiało wyglądać jak wyjęte z jakiejś gry o tematyce survival, sto lat po erze ludzkości, lecz teraz było tylko smutnym krajobrazem Erkanu. Na budynku wisiał propagandowy plakat Matka Ojczyzna wzywa ,a pod nagłówkiem nabazgrany czerwoną farbą napis WOJNA TO BUJDA, NIKT NIE ŻYJE, WALCZYĆ BĘDĄ TYLKO TRUPY! Uśmiechnęłam się lekko. Rebelianci.
     Weszliśmy do budynku, nie musząc nawet przechodzić przez drzwi, gdyż jak wspomniałam, ich powierzchnia została rozbita. Pierwsze moje wrażenie: mieszanka wielu kultur w jednym miejscu. Stali grupkami, gdzie jeden przegadywał drugiego. Przeciskaliśmy się przez tłum żołnierzy. Na czas pobytu w Erkanie zaopatrzyli tymczasową kwaterę w generator prądu. Światło z górnych lamp trochę mnie oślepiło. Obejrzałam się za siebie. Na zewnątrz zapadły już prawie całkowite ciemności. W sztucznym świetle odbijały się już tylko cienie drzew, których gałęzie kołysały się, przypominając ręce zwłok, próbujących zdrapać szkło ostrymi,martwymi paznokciami. Śnieg dudnił w uszkodzone szyby i przedostawał się do środka, lecz im głębiej centrum handlowego, tym moją twarz otulało cieplejsze powietrze. Ludzie urządzili małe paleniska, gdzie siedząc w kole, ogrzewali dłonie i dzielili się zupą. Ścisnęło mnie w żołądku, gdy zobaczyłam ten obrazek. Dawno nic nie jadłam, a zapach zupy sprawiał, że jeszcze bardziej łaknęłam jedzenia. Nikolaj tylko gadał na boki „ panowie, kończymy jeść, zaraz będziecie mi potrzebni”, aż w końcu zatrzymał się przed fontanną, na której osiadł szron, a woda pod cienką warstwą lodu zzieleniała. Zaczepił jakiegoś faceta z wąsem, który kaszlał jak stary gruźlik i w dodatku był przygarbiony :
-Smedinsky, zajmij się tą dziewczyną. Spisz ją i daj zupy. A- tu spojrzał na mnie- chciałem zapytać, czy umiesz posługiwać się bronią?
-Umiem, ale nie karabinem tylko zwykłym pistoletem.
-Też może być. Więc będziesz brała udział w walkach?
- Oczywiście.
-Więc idź z nią jeszcze do Diany i dajcie jej mundur oraz broń- zwrócił się do Smedinskiego,który pokiwał głową, patrząc na mnie. Przypominał takiego chudego wujka przed pięćdziesiątką, który przychodził na imprezy urodzinowe swojej nastoletniej chrześnicy. Nie wiem czemu, ale gość wydawał się być miły i taki był.
-Jak masz na imię, dziecino? - spytał ochryple, kiedy Nikolaj odszedł w stronę swoich żołnierzy, znowu ich poganiając.
-Luna Johansen.
-Więc Luna, usiądź sobie, zaraz ci przyniosę zupy i kawałek chleba, a potem cie jeszcze o coś zapytam, i pójdziemy do Diany.
       Skinęłam głową. Miły wujcio z wąsem odszedł w kierunku dawnego sklepu z ciuchami, który teraz widocznie stanowił bufet. Usiadłam na marmurowej fontannie i spojrzałam na zmrożoną rzeźbę, którą był chłopiec, trzymający w jednej ręce parasolkę, a drugą wysuwającą po krople deszczu. Teraz już nie funkcjonowała. Była tak samo martwa jak to miejsce. Wlepiłam wzrok w krzątających się mundurowych. Wśród nich dostrzegłam tego rudego dupka, Wasyla. Też na mnie spojrzał, a potem uciekł gdzieś wzrokiem. Zastanawiałam się, gdzie zabrali Ige.
        W tym momencie zjawił się Smedinsky z zupą i kawałkiem chleba, wręczając mi jedzenie. Rzuciłam się na nie i z pełnymi ustami odparłam „ dziękuję”. Uśmiechnął się, siadając obok mnie. Grzecznie poczekał, aż skończę. Opędzlowałam talerz może w trzy minuty, a sam bochenek chleba chyba w dwie.
- Chcesz jeszcze chwilę odpocząć, czy możemy pójść do Diany?- spytał, kiedy przełykałam resztkę chleba.
- Nie chce odpoczywać, chodźmy-ponagliłam, wstając.
Znów ruszyliśmy w głąb budynku. Smedinsky wyjął z kieszeni swojej kurtki notes z długopisem. Zaczął mi zadawać pytania, na które pierwszy raz odpowiadałam szczerze.
-Ile masz lat, Luna?
- Dziewiętnaście- odparłam.
-Kraj i miejscowość zamieszkania?
-Rosja Zachodnia, Moskwa.
Tutaj spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
-Przecież Rosjanie z zachodu nie mogą się tu przedostać.
- Mój towarzysz miał wtyki, nielegalnie przelecieliśmy przez granice.
Pokiwał głową, bazgrząc swoją rozległą czcionkę w notesie.
-Czy masz kogoś, kto przebywa teraz w obozie w lesie Strekowskim? Jeśli tak, to proszę cię, żebyś mi go opisała.
-Tak, mężczyzna, Japończyk- poczekałam chwilę aż napisze.- Ma nieco ponad czterdzieści lat, wysoki, dłuższe, czarne włosy, zarost- znów przerwałam, czekając chwilę, dopóki nie skinął głową,żebym kontynuowała.- Ma protezę prawej ręki i kuleje na jedną nogę.
- Dobrze- zamknął notes i włożył go wraz bordowym kulkowym długopisem z powrotem do kieszeni. Uśmiechnął się, patrząc na mnie- Na razie tyle, panienko. Proszę- przepuścił mnie w drzwiach, kiedy wchodziliśmy do takiej jakby szatni dla żołnierzy.
Tutaj śmieszny wujek z wąsem mnie zostawił. Wskazał tylko, która to Diana i gdzieś uciekł. Podeszłam do chudej babeczki, z której wojsko chyba wyssało ostatnie soki życiowe. Przebierała szybko w ciuchach i rozdawała żołnierzom. Gdy przywarłam do lady, zmierzyła mnie wzrokiem i spytała:
-A vy znayete russkiy?*
-Da, ya govoryu na russkom yazyke* -odpowiedziałam, a ona wyszczerzyła pożółkłe zęby.
-To świetnie- odparła.- Panienka nowa?
Zauważyłam,że rosyjski nie był jej ojczyźnianym językiem, mocno akcentowała pewien język skandynawski.
-Pani jest Finką?
-Suomessa on kotini*.Tak, jestem Finką. A panna na Rosjankę nie wygląda.
- Norge er mitt hjem*  -uśmiechnęłam się. Ciekawe czy zrozumiała, w końcu nasze kraje miały ze sobą bliskie kontakty. Pokiwała głową, znowu odsłaniając żółte uzębienie.
-Mundur? - spytała.
-Tak.
-Mam tylko męskie. Ale na szczęście zostały też uszyte dla filigranowych chłopców.
Prychnęłam; „Dla filigranowych chłopców...”
Pokiwała palcem, żebym szła za nią. Weszłyśmy więc w w jedną z alejek,w której mniejsze mundury wisiały na wieszakach. Zaczęła przesuwać jeden uniform po drugim.
-Była pani na takich akcjach?
-Tak, ale nie walczyłam. Słyszałam tylko o ich przebiegu- powiedziała, zdejmując jeden z wojskowych strojów i sprawdzając czy długość na mnie pasuje.
-Ile dni wynosi przeżywalność więźniów?-spytałam odruchowo. Serce zabiło mi szybciej. Nie wiem w ogóle po co o to spytałam. Może lepiej byłoby nie wiedzieć.
-Zależy, czasami mordują ich nawet po kilku godzinach od przyjazdu, gdy ich ciało nie poradziłoby sobie z wirusem albo gdy nie są dostatecznie sprawni. W końcu na co im „zombie-kaleki”?
Spojrzałam w bok, milcząc. Przed oczami stanął mi Tanaka, gdy po raz pierwszy zakładał swoją protezę. W tym momencie do oczu napłynęły mi łzy. Cholera, „na co im zombie-kaleki”!
Mówiła jeszcze coś pod nosem, trochę nawet przeplatając z fińskim, ale za bardzo jej nie słuchałam. W końcu zorientowała się, że przejęłam się jej odpowiedzią o więźniach. Chwyciła mnie za barki, a ja szybko wytarłam łzy o kawałek bluzy, ogarniając się.
-Tam jest ktoś kaleka , tak?- upewniła się.
- Tanaka nie jest kaleką i nigdy nie był – oburzyłam się- Niech pani daje ten mundur.
Spuściła wzrok. Odwróciła się, zabrała mundur i podała mi, wskazując, w którym kierunku mam się teraz udać do szatni. Wzięłam od niej uniform i zmierzyłam z nim do przebieralni, po drodze słysząc rozmowy żołnierzy:
- ...Nie wiem dokładnie ile ich tam było. Pierwszy etap poniekąd będzie prosty,ale boje się etapu w bazie. Kto wie, co za kurewsko wyjdzie z tych podziemi.
-... Ostatnio na powierzchni widziano 5 zdeformowanych, poruszali się jak małpy...
-... Nie, czekaj... Dziesięciu ranionych i 8 poległych...
      Trudno było mi skupić się na choćby jednej rozmowie. Szłam przez ten tłum jak we mgle. Aż w końcu weszłam do pustej szatni i zasunęłam zasłonę. Zdjęłam swój miecz, opierając go o krzesło.  Spojrzałam w lustro. Minęło trochę czasu, odkąd naprawdę się sobie przyjrzałam. Przypomniałam sobie o swoim wisiorku. Chwyciłam końce rzemyka i rozplątałam je, patrząc na srebrną zawieszkę. Opuszkami palców zaczęłam obrać półksiężyc.
-Linn, jesteś jeszcze ze mną?- spytałam cicho. Po upływie minuty, zorientowałam się, po co w ogóle to powiedziałam. Przecież to absurd, samo istnienie nieludzkiego bytu. Prychnęłam.
-Jak masz tu być, skoro jesteś martwa- pokręciłam głową, chowając rzemyk z półksiężycem do kieszeni od spodni- Jak oni wszyscy-dodałam.
     Ściągnęłam swój płaszcz, rzucając w kąt przymierzalni. Włożyłam na siebie ocieplany mundur syberyjskiej armii i zacisnęłam skórzany, czarny pas wokół talii. Za duży strój uwypuklił moją chłopięcą sylwetkę i kurduplowaty wzrost. W popękanym lustrze odbiła się przyszyta pod kieszonką na ramieniu flaga Paktu Północnego oraz Norwegii. W głębi cieszyło mnie, że nie dała mi flagi Rosji Zachodniej, być może ona też czuła silny patriotyzm do Finlandii. Dodało mi to energii do walki za swój kraj, za wolność wszystkich ludzi. Miałam nadzieję, że w końcu zniszczymy to wielonarodowościowe,autorytarne państwo.
       Rozsunęłam zasłonę, poprawiając pas, na którym trzymała się katana. Wszyscy popatrzyli na mnie jak na jakiegoś małego powstańca, o którego bano się, że prędzej zniknie pośród gruzów blokowisk, niż kogoś zastrzeli. Podwinęłam rękawy w mundurze i przeszłam pomiędzy nimi, ignorując spojrzenia i komentarze.
       Ta sytuacja przypomniała mi moment, w którym przedzierałam się przez podobnych ludzi, wlepiający we mnie puste ślepia, przy których odnosiłam wrażenie, jakby przeżerały moją skórę na wylot. Byłam wtedy świeżo po stracie ojca. Całkiem sama... Dopiero wtedy zdałam sobie z tego sprawy.
       Nienawidziłam ojca. Tak naprawdę tylko posiłki jedliśmy razem. Ja po prostu nie cierpiałam na niego patrzeć, na tą wiecznie pomruczaną, oskarżycielską twarz. Nasza jaka kol wiek normalna rozmowa opierała się na pomrukiwaniu. Unikaliśmy innego kontaktu, gdyż między nami wybuchały częste kłótnie. Często wystarczyło, że nie pozmywałam naczyń po śniadaniu,zaraz zaczęły się wywody. Raz nawet, z wściekłości, potłukłam dwa talerze na jego oczach. Powiedziałam, że w tym domu mogą być tylko dwa talerze,bo nikt inny NIGDY już nie będzie jadł na dwóch pozostałych. Chyba wtedy naprawdę szarpnęłam uczuciami ojca, ale on zrobił to samo po śmierci Linn.
       Do końca życia nie zapomnę, jak wyrzucał jej ubrania z szafy, a ja siedziałam w kącie pokoju i krzyczałam, żeby przestał. Wtedy rzucił we mnie jej sukienką, ulubioną zieloną,aksamitną sukienką, którą dostała jeszcze od matki, zanim ta zaczęła chlać. Wykrzyczał mi w twarz, że to wszystko przeze mnie,że jestem francowatą gówniarą, suką i wyrzutkiem jego rodziny, i że skończę tak jak matka. Następnego dnia zebrałam rzeczy, chciałam uciec. Kiedy zostałam przyłapana przez ojca, puściły mi nerwy. Powiedziałam mu,że nie chce być jego córką, szczerze go nienawidzę oraz żeby zgnił w tym domu całkiem sam. Te słowa musiały na niego mocno podziałać. Zostałam spoliczkowana. Uderzył mnie po raz pierwszy. I ten jeden raz całkowicie wystarczył... Uciekłam.
         Na początku parę nocy spałam na ulicy, ze szczurami i kotami, których skóra stanowiła ośrodek życia pcheł. Słyszałam, że ojciec wysyłał policje, by mnie odnaleźć. Jednak wolałam spać na deszczu, zakryta kawałkiem tektury, niż oddać się dobrowolnie zabójcą swojej siostry.
Później zaczęłam pracować na czarno w zgrzybiałym klubie nocnym jako barmanka, gdzie roiło się od bandy zboczeńców, z których nie można było spuścić oka, bo oni spuściliby na ciebie wtedy coś innego. Zebrałam trochę kasy na wynajęcie pokoju, którego dzieliłam z pięć lat starszą laską, która dawała dupy na prawo i na lewo, i nieraz, wracając z drugiej zmiany, widziałam, jak stała pod latarnią i zaczepiała kierowców z uśmieszkiem skłonnym do erotycznych igraszek. Po trzeciej zmianie, ledwo patrząc na oczy,o mało nie potykałam się o porozwalane butelki whisky,a ta zdzira spała w samych majtkach na kanapie,nie przejmując się, że wokół jest syf jak cholera.
      Wielokrotnie nienawidziłam sytuacji, w której się znalazłam. Siedziałam pod prysznicem i beczałam, gdy ta szmaciła się z jakimś kolesiem w swoim pokoju. Jednak moja psychika nie pozwalała mi wracać do ojca. Byłam zdesperowana, ale zawsze byłam twarda. Brałam nawet nadgodziny, by skupiać się bardziej na pracy niż na swoich problemach.
      Wróciłam po roku, kiedy nie miałam już pieniędzy,by dalej wynajmować mieszkanie i za kumplowałam się nawet z bezdomnymi. O dziwo, ojciec popłakał się na mój widok. Jednak ja dalej czułam urazę,nie tylko do niego,ale też do samej siebie. Ale wtedy coś we mnie pękło i przytuliłam go ze łzami w oczach.
       Cieszyliśmy się sobą przez parę dni, potem znowu wszystko wróciło do poprzedniego stanu... Jednak mimo tego,że nie cierpiałam ojca,był jedyną osobą,do której mogłam wrócić, przez którą rodzinny dom nie stał pusty...
// Rozdział pisała avem
_____________________________
"A vy znayete russkiy?"-Czy mówisz po rosyjsku?
"Da, ya govoryu na russkom yazyke"- Tak, mówię po rosyjsku 
 "Suomessa on kotini"- Finlandia to moja ojczyzna
"Norge er mitt hjem*"-Norwegia to moja ojczyzna.

sobota, 9 maja 2015

Rozdział 17 " Omen"

No moi drodzy, zaczynają nam się akcje :) Teraz będziemy was trzymać w ciągłym napięciu :D Przy czym znów mamy powrót do narracji Luny.

Prosimy o wyrażanie opinii w komentarzach! :) Z góry dziękujemy.

         Ruszyłyśmy dwupasmówką przez miasto. Drogę torowały zaśnieżone samochody, które bardziej przypominały teraz rzeźby ze śniegu niż dawne pojazdy. W okół panowała cisza. Ta cisza była dobitna, wręcz grobowa. Zdawało się, że miasto to tętni tylko oddechem duchów. Skóra jeżyła się na sam widok wystającego z balkonu konika na biegunach, który pod wpływem silnego podmuchu bujał się, zrzucając z grzywy sypki śnieg. Co ciekawe, zabawki tego typu pod wpływem kołysania wydawały z siebie rżenie, nawet gdy nie siedziało na nich dziecko. A może w tej chwili siedziało ? I patrzyło ponuro w dół, niczym w stronę dawnego świata, który pozbawił go radości życia, zostawiając tylko jego skrawek, konika na biegunach. Im bardziej zbliżałyśmy się do kołyszącej zabawki, tym pierwszy raz naprawdę bałam się rzeczy tak absurdalnej.
         Idze natomiast wydawało się, że widzi tlące się światło w górnych oknach bloków. Mrużyła oczy za każdym razem, gdy urojenie dawało o sobie znać, a potem gapiła się w niebo, nie wiem czemu. Pomyślałam o jednym: cholera, co tu się stało? Dlaczego to miejsce jest tak przesycone niepokojem? Nie widziałyśmy tutaj żadnych duchów, ale daje słowo, że czułam ich obecność. One chciały, żebym się o tym dowiedziała, bo w pewnym momencie poczułam, że nastąpiłam na coś zniekształconego. Odsunęłam się dwa kroki w tył i przykucnęłam, odgarniając warstwę śniegu. Wymacałam coś miękkiego, ale odniosłam wrażenie, że o wiele bardziej zimnego niż lód. Przez chwilę ręka mi drżała. W myślach zadałam sobie pytanie: odkopać to czy nie? Rozsunęłam śnieg.
-Kurwa!- przeklęłam ,gwałtownie wstając. Iga wybałuszyła oczy.
       Pod lodową powłoką tkwiły zwłoki chłopca. Jego oczy były zamglone. Odniosłam wrażenie, jakby patrzył prosto na mnie, wzdrygnęłam się. Zima stopniowa zatrzymała proces gnicia. Na jego rzęsach trzymały się kryształki lodu, a spierzchnięte usta przybrały mlecznego koloru.
Iga zakryła z powrotem zwłoki dziecka śniegiem. Chyba też nie mogła znieść tego oskarżycielskiego spojrzenia, które szukało wśród nas swojego mordercy.
       Nieoczekiwanie usłyszałyśmy, jak ktoś suwał nogami w śniegu. W naszą stronę podążała nastoletnia dziewczynka, mniej więcej w wieku czternastu lat. Jej stan wskazywał na to, że wirus w jej ciele rozwijał się od dawna, rzeźbiąc swoje szpetne oblicze na zewnątrz. Wysunęłam katanę z pochwy i czekałam aż podejdzie dostatecznie blisko. Gdy tylko uniosła ręce i rozdziawiła szczękę, jednym zamachem ścięłam jej głowę, która potoczyła się po śniegu, zostawiając po sobie szlag bordowo-fioletowej posoki.
Przekroczyłyśmy ciało zombie i poszłyśmy dalej, choć Aristow jeszcze oglądała się za siebie.
-Odnoszę wrażenie, że chcą się na nas zemścić- mruknęła.
-Czemu mnie to nie dziwi?-odpowiedziałam z ironią, Iga spuściła głowę.
Padający śnieg stawał się uciążliwy. Nie tylko utrudniał poruszanie się, ale też pogarszał widoczność. Pierdolona zima!
       Wkroczyłyśmy w następną drogę, która przypominała bardziej tunel śmierci, a widok ten dopełniały wiszące, splątane druty oraz metalowe pozostałości ze słupów elektrycznych. Pewnie zawaliły się pod wpływem wichur. Musiałyśmy uważać, bo niektóre wisiały na wysokości naszych głów. Na szczęście nie znajdowały się już pod napięciem, więc te cieńsze mogłam bez problemu ściąć.
     Nieszczęsne, pojedyncze zombie złapały się w pułapkę, i próbując się z nich wydostać, traciły kawałki ciał. Nie wiem dlaczego przypomniało mi to rzeźnie albo po porcjowane lalki. Jedna kobieta, pozwijana jak ofiara australijskiego pająka,miała tak przeszywające spojrzenie, że nie dało utrzymać się z nią kontaktu wzrokowego. Jej ciało poprzecinane przez mnóstwo drutów, wyglądało jak po długotrwałym biczowaniu. Kawałki sczerniałego mięsa wisiały na wysokości dwóch centymetrów od żeber. Na rozszarpanym ubraniu dało się spostrzec ślady zaschniętej krwi.
        Inne zwłoki zostały rozczłonkowane,a ich nadgryzione części ciała leżały porozrzucane po całej uliczce. Większość trupów albo na ciebie patrzyła, albo spuszczała zwrot. Kilku z nich oczu pozbawiło miejscowe ptactwo, którego tutaj było pod dostatkiem jak robactwa na nieboszczyku. Tam gdzie słychać śpiew ptaków, musi być i życie, przypomniałam sobie powiedzenie babci. Czarny jak smoła kruk, kracząc, usiadł na pociemniałym ramieniu kobiety o przeszywającym wzroku. Zdawało mi się, że poruszyła oczami. Ostry dziób ptaka wyszarpał z jej policzka kawałek mięśnia,a ona tylko rozsunęła usta. Ptaszysko znów wydało z siebie charakterystyczny skrzek, zwołując kolegów na żarło. Na pozbawionej części piór cieniej skórze, uwidoczniła się rozległa egzema, którą zwierzę podrażniało za każdym razem dziobem.
        Nie mogąc znieść tego widoku, wsunęłam sztylet katany w głowę kobiety. Krew z ostrza ściekła po jej okaleczonym ciele. Kruk natychmiast poderwał się do lotu. Był tak odrażający,że mógłby zostać elementem scenografii horroru. Czy był to kolejny szalony pomysł artysty sztuki nowoczesnej zwanym selekcja naturalna?
       W końcu z tego nieudanego teatru zwłok wyszłyśmy na otwartą przestrzeń, gdzie jeszcze bardziej zacinało śniegiem niż tam. Zauważyłyśmy zarys większych pojazdów. Domyśliłam się, że mogły to być autobusy. Rozejrzałyśmy się i w truchcie zaczęłyśmy biec w ich kierunku, ale żeby nie było za łatwo, ktoś zaczął do nas strzelać, a pociski lądowały zaraz koło naszych nóg lub w zostawianych przez nas śladach. Znów zaczęłam przeklinać. W poślizgu wsunęłam się pod jeden z autokarów. Nerwowo zaczęłam oglądać się za swoją towarzyszką. Nagle do moich uszu dobiegł mnie jej krzyk. Wysunęłam głowę blisko koła, by zobaczyć co z nią. Kula przeszyła jej lewą rękę, z której sączyła się krew. Chwyciła się za nią i próbowała przyspieszyć w kierunku autobusu. Byłam w trudnej chwili. Pomóc jej czy nie? Od podjęcia decyzji dzieliły mnie sekundy, ale w tym momencie usłyszałam męskie głosy. Kilku ludzi biegło w tą stronę. Schowałam się głębiej pojazdu,by nie mogli mnie łatwo dostrzec. W pogotowiu trzymałam katanę.
- Stój!- zawołał mężczyzna.
Widziałam, jak stopy Igi obracają się w jego kierunku.
-Kim jesteś? - spytał nieznajomy.
-Jestem od Eugeniusza, przysłał mnie, bo sam dałby rady dostarczyć wam informacji o Red.
-Gdzie twoja koleżanka?
-Kurna!- mruknęłam pod nosem, posuwając się w drugą bezpieczną stronę.
-Tu jest!
Niespodziewanie ktoś złapał mnie za nogę i wytaskał spod pojazdu. Gdy tylko mnie puścił, zasadziłam mu kopniaka w kolano, szybko wstałam i wymierzyłam w niego katanę. Niestety drugi, o wiele silniejszy i potężniejszy ode mnie, chwycił mnie za ręce tak mocno, że wypuściłam swój samurajski miecz.
-Suka!- powiedział mundurowy, którego walnęłam w kolano, wstając powoli i trzymając się za obolałe miejsce.
-Kogo nazywasz suką, dupku?! - warknęłam, wyrywając się.
-Wystarczy!- przerwał naszą konfrontację jakiś blondyn z wyżartą raną na pół policzka. Charakteryzował się wysokim stopniem wojskowym, o czym mówiła pokaźna ilość odznak. Wtedy dopiero zauważyłam, że nie są stąd. Do ich kurtek zostały przyszyte dwie flagi. Pierwsza w barwach czerwono-czarnych i kompasem oznaczała Pakt Północny*, druga była flagą Republiki Syberyjskiej.
-Wasyl , przeproś panią- rzekł blondyn.
-Kopnęła mnie!- oburzył się rudzielec.
-Ciesz się , że nie zrobiłam tego wyżej!-zadrwiłam.
Blondyn chwycił Wasyla za rudą czuprynę.
-Jesteś żołnierzem, idioto! Masz się zachowywać!To twój cholerny obowiązek!- i w tym momencie puścił go tak, że ten zachwiał się i prawie upadłby na pysk. Przez chwilę mierzył mnie wzrokiem, a potem mruknął niezadowolony;
- Przepraszam...
Nie skomentowałam tego.
-Falecki, puść ją- rzekł do osiłka, który mnie przytrzymywał. Rozluźnił uścisk,a ja natychmiast się wyrwałam.
-Przepraszam za nich, obawialiśmy się, że jesteście zwiadowcami Red- westchnął mundurowy o skandynawskim wyglądzie.- Nazywam się Nikolaj Lestow, jestem oficerem drugiego batalionu polarnego orła SAW*. Słyszałem, że jesteście od Eugeniusza.
-Gdzie Iga?- spytałam beznamiętnie. Przez to całe zamieszanie prawie o niej zapomniałam.
-Przenieśli ją do bazy.
-Najpierw chcieliście nas zabić, a teraz nam pomagacie?
-Tak, gdy tak biegłyście, to naprawdę wyglądało podejrzanie. Musieliśmy użyć ognia, ponieważ te autokary są dla nas bardzo ważne. Będą służyć do przewozu osób odbitych z konwoju i bazy.
      Lestow zaproponował bym udała się z nim i jego towarzyszami do tymczasowej siedziby jego kompanii,gdzie po dotarciu na miejsce wszystko uzgodnimy. Zgodziłam się. Niebo nieco się rozchmurzyło. Nad zaparkowanymi autobusami zobaczyłam metalową rzeźbę, która wzbijała się ponad kłębiące się śniegowe chmury.
      Słyszałam kiedyś, że w ramach protestów przeciwko rozdzieleniu Rosji, na ulicach wielkich miast ludzie sami się podpalali. Po zakończeniu konfliktu, postawiono im za to pomniki. Czy to nie hipokryzja? Nie wiedziałam, czym miały być te pomniki. Nigdy nie miałam okazji ich zobaczyć. Teraz wiedziałam, że był to monstrualny anioł, bez żadnego wyrazu twarzy, który zamiast rąk miał dwa dwa prostokąty, służące za skrzydła, zbudowane z dużej ilości gałęzi. Całą konstrukcję można było przyrównać do Anioła Północy. Podobno przy wielkich uroczystościach u podnóża aniołów zapalano błękitne ognie. Rosja Wschodnia słynęła z pomników szczególnie tych,których sama zabiła.
             Teraz „ anioł z płomieni” wznosił się nad miastem duchów, nie mając już żadnej wartości dla tego miejsca. Jego szkielet stanowili rebelianci, pochłonięci przez płomienie klątwy demokracji nowego, przeklętego państwa. //rozdział pisała avem
_______________
Pakt Północny- w skład organizacji  wchodziły najbardziej znaczące kraje pod względem militarnym, współpracującym z polityką międzymorza,były to Finlandia, Szwecja oraz Syberia. Państwa te szkoliły na swoim terenie żołnierzy z krajów członkowskich Układu Centralnego,dostarczały nowoczesnej broni i planowały działania militarne.Wspólne decyzje były jednak podejmowane na posiedzeniach centrali w Krakowie, gdzie generałowie trójki państw PP przedstawiali plany prezydentowi Polski, Finlandii, Węgier oraz Grecji.
SAW- Syberyjska Armia Wyzwolenia. Jedna z najlepiej wyszkolonych armii Układu Centralnego.
W skład wojska syberyjskiego wchodziło 45% uchodźców z Rosji Wschodniej.
Image and video hosting by TinyPic

czwartek, 30 kwietnia 2015

Świat po 3 wojnie światowej- połowa 23 wieku w Daylight

Ponieważ nowy rozdział będzie dopiero za jakiś tydzień, w tym miesiącu mam ostatnie sprawdziany i muszę się przyłożyć :C ,to przygotowałam dla was flagi nowych państw i dane ; D Jako taki dodatek do fabuły :>  Pozdrawiam! :)//avem
Bohaterowie zamieszkujący Rosje Zachodnią: 
  • Luna Johansen
  •  Anders Johansen ( ojciec Luny)
  • Osvald Johansen  ( wuj Luny )
* dla czepiatych- ateizm nie jest religią, wiem doskonale.W Rosji Zachodniej nie ma dominujących religii, ba, można powiedzieć,że po trzeciej wojnie światowej wszelka wiara w byty wyższe zanikła.Ateizm jest zatem zjawiskiem,który dotknął  większość rosyjskich obywateli,zastępując religie.


Bohaterowie urodzeni w  Rosji Wschodniej:
  • Siergiej Solesmo
  • Sara Solesmo
  • Alkady  Nesterov ( ps. Szczur)
  •  Lavrenty Remizov ( ps. Gruby) 
  • Aleksander Aristow
       Zamieszkujący (urodzeni przed podziałem mocarstwa)  :
  • Tatiana Solesmo
  • Rodzina Aristow ( Iga, Misza, Aurora, Dymitr,Borys)
  • Eugeniusz Kasyanov ( pustelnik)
Ciekawostka: Przed wybuchem wojny domowej Rosja wraz z Chinami zaatakowała Stany Zjednoczone.W wyniku konfliktu Rosja odzyskała Alaskę,która później została przydzielona do terenów Rosji Wschodniej.

 Bohaterowie zamieszkujący Syberie (wkrótce) :
  • Nikolaj Lestow
  •  Fiodor Wurakov 
  •  Wasyl Wierczenko
  • Oleg Wierczenko

 Bohaterowie urodzeni na terenie innych krajów:
  • Filip Solesmo ( Polska)
  • Tanaka Ameyuki ( Japonia )
  • Luna Johansen ( Norwegia )

PREZYDENCI POSZCZEGÓLNYCH KRAJÓW (rys.avem)

niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział 16 "Memento mori*"

- Luna! TO już jest przeszłość!- próbowałem się wybronić.
- Która uniosła się echem w przyszłości- prychnęła i rzuciła swoją katanę na podłogę. Uniosłem się chwiejnie. Luna wyglądała jak rozwścieczony byk. Przez chwile nie wiedziałem, czy znowu się na mnie rzuci,lecz pozostała przy mierzeniu mnie wzrokiem.
- Będę łaskawa- powiedziała w końcu- ze względu na to,że masz dzieci.
- Nie waż się drwić ze mnie w takiej chwili- syknąłem.
- To prawda- włączyła się do rozmowy Iga- Siergiej i Sara wciąż żyją,ale jeśli chcesz ich ocalić, musimy się pospieszyć.
- DO CHOLERY! Sara nie żyje! Widziałem co z nią zrobiliście!- Wykrzyknąłem. Znów poniosły mnie emocje. Miałem ochotę szarpnąć mocno dziewczyną od Aristowów. Skończyło się na tym, że znalazłem się dostatecznie blisko niej.
- Ta dziewczynka znajdowała się tam od kilku lat- odwróciłem się za siebie. To był cichutki ,drżący , głosik Aleksego. - Nie miała na imię Sara.
     Nastąpiła chwila ciszy. Powędrowałem wzrokiem po wszystkich zebranych. Iga tylko potwierdziła informacje swojego bratanka, kiwając głową,po czym znów się odezwała:
- Twoje dzieci miały  trafić rano do bazy wojskowej. W kierunku niej jedzie konwój Red,który ma być tu o czwartej. Zorganizowali o wiele więcej strażników, niż przewidywaliśmy.
 Byłem rozbity. A więc moje dzieci jednak żyją? Chciałem skakać z radości,krzyczeć,ale nie mogłem tego jeszcze zrobić ,dopóki nie poczułem ich ciepła na sobie. Znów przypłynęła do mnie fala gniewu. Oczami wypełnionymi wściekłością i nienawiścią popatrzyłem na Igę.
-Skąd mam wiedzieć ,że nie kłamiesz? Jesteś jedną z nich... Dajesz im zabijać bezbronnych, przypadkowych ludzi, którzy mieli dokąd wracać. Zaufałem wam. KURWA!- walnąłem pięścią o stół , a z blatu zsunęło się kilka gazet. Luna i pustelnik wzdrygnęli się. Aristow zaczęła się trząść . Unikała mojego spojrzenia .Jej wzrok zgubił się gdzieś pośród porozrzucanymi śmieciami.
-WIEDZIAŁAŚ , ŻE SĄ TO MOJE DZIECI! I TERAZ BEZCZELNIE MÓWISZ MNIE, OJCU,ŻE ZOSTAŁY WYWIEZIONE DO KOLEJNYCH OBOZÓW!
-Nie wiedziałam ,że były to twoje dzieci...- wyszlochała.
   Roześmiałem się histerycznie. Jak jakiś sadysta,któremu wibrowały w uszach jęki nowej ofiary. Pustelnik wyprowadził Aleksego,a Luna pozostała niewzruszona.
-Naprawdę? Kurwa,serio?-zgiąłem się w pół i dalej szaleńczo się śmiałem. Jeszcze jeden głupi komentarz,suko.
 Iga w końcu nie wytrzymała :
-ZMUSILI MNIE DO TEGO! ZABILI MOJEGO MĘŻA I DWU MIESIECZNE DZIECKO! - ucichła na chwilę. Napotkałem jej wzrok. Po jej policzkach spłynęły łzy. Uspokoiłem się, prostując.
Przez chwilę utrzymaliśmy kontakt wzrokowy.
-Więc, proszę... Nie myśl sobie, że robię to umyślnie, bo wielokrotnie próbowałam sobie odebrać przez to życie- wyszeptała, siąkając nosem.- Wiem, że to wszystko jest nieźle popierdolone ,Filipie. Życie w tym gównianym świecie... - znów na chwilę umilkła, żeby przełknąć łzy- Ale zostałam- pokiwała głową- żeby chronić przed nimi Aleksandra.
        Nastąpiła niemiła cisza. Nie spuszczałem z niej wzroku. Nie tylko czuła na sobie moje spojrzenie,ale też słyszała mój oddech.
-Wystarczy Filipie- przerwała w końcu Luna, stając obok mnie.- Najważniejsze jest to,że twoje dzieci żyją, a ty musisz je odzyskać z moją pomocą.
-Chcę ci pomóc ich zabić- odezwała się Iga.
      Nie odpowiedziałem przez chwilę. Już sam w tym wszystkim się pogubiłem. Zaufać jej dla dobra swoich dzieci? W tej chwili do pokoju ponownie wszedł pustelnik .Pod pachą trzymał zwoje map.
-Musimy zatrzymać konwój- mruknął i odsunął wazon z kwiatami, by rozłożyć plany miasta. O  krążyliśmy stół. Do Igi przybiegł Aleks i chwycił ją za rękę. Pomarszczony paluch pustelnika sunął po skrawku papieru i zatrzymał się na dość dużym prostokącie.
-To jest stare centrum handlowe Erkanu- zastukał palcem- W nim mieści się siedziba zarządzania podziemnym miastem.
-Co to podziemne miasto?- spytała Luna, patrząc na pustelnika.
-W podziemiach zostali uwięzieni ludzie. Początkowo dawni mieszkańcy. To była taka pułapka. Stali się obiektami eksperymentów Red. Na ten moment jest ich kilkaset.
-Chcesz ich uwolnić ,by zablokować drogę konwojowi? - podsumowałem.
Pustelnik skinął głową.
-To jedyne wyjście by od bazy odciąć połowę mundurowych. Zrobilibyśmy nie małe zamieszanie,opóźnilibyśmy ich przyjazd,a co za tym idzie, spokojnie odbilibyśmy twoje dzieci.
- Nie mamy broni ani amunicji- zauważyłem.- Masz coś w zapasie?
-Mam wszystko. Już wcześnie miałem zamiar to zrobić,ale nie miał kto podjąć się tego zadania.
Filipie, pozwól ze mną- powiedział, zwijając mapy. Skinąłem głową i wyszedłem za nim.
       Zeszliśmy do piwnicy. Ku mojemu zdziwieniu było tu czyściej niż na górze. Starzec pociągnął za sznurek i zapalił lampę. Jej światło oświetliło niezaścielone łóżko i zjedzony przez korniki segment. Otworzył drzwi od szafy,które wydały swój charakterystyczny dźwięk staruszka. Odwróciłem wzrok. Przed oczami stanął mi obraz z poprzedniego dnia,a właściwie moment, w którym wahałem się spojrzeć do wnętrza mebla zielonego,obskurnego pokoju.
-No podejdź, zobacz- mruknął pustelnik.
    Stanąłem obok niego. Szafa, jedyne miejsce w którym wszystko było na swoim miejscu, służyła za mały magazyn broni. Karabiny, pistolety, jak składowisko dobrze przygotowanego prepersa. Pustelnik ściągnął jeden z karabinów.
-MM24 ,wyprodukowany przez fińską firmę valoinen peura* , znaleziony przy zachodniorosyjskim chorążym podczas zielonej bitwy*.
Uniosłem wzrok.
-A więc brałeś udział w walkach?
-Należałem do wschodniorosyjskiej armii, byłem snajperem. 25 lipca 2447 roku zapamiętam chyba do końca swojego życia-mówiąc to podszedł do biurka, rozsunął szufladę i wyciągnął z niej paczkę papierosów Winston Classic. Pstryknął zapalniczką ,zapalił peta i wsadzając go do ust, kontynuował-Ucztowałem zwycięstwo,dopóki nie dowiedziałam się ,jak nasze dowództwo potraktowało zachodniorosyjskich generałów- spuścił wzrok,opierając się o mebel-Po tym bestialskim wydarzeniu odszedłem z wojska. Gdy wybuchła trzecia wojna światowa, organizowali pobór,lecz przy pomocy pewnego lekarza wojskowego, wówczas narzeczonego Askinii Aristow,Jurija, dotarło do nich fałszywe orzeczenie lekarskie, o braku predyspozycji do dalszego wykonywania zawodu ze względu na pogorszony stan zdrowia- wypuścił w przestrzeń trzy dymowe okręgi i westchnął- Aristowowie pomogli mi wznieść ten dom...I uwierz mi Filipie, gdyby Jurij żył, to ta rodziny nie byłaby psami Nikity.
- Coraz więcej się o nich dowiaduję.
 Pustelnik westchnął po raz kolejny. Wręczył mi karabin, mówiąc:
- Zawiera lokalizator postrzałowy- DOD/SN-7, zdejmowany celownik oraz supresor dźwięków.
-MM24 to jedna z najlepszych broni trzeciej wojny światowej- odparłem, oglądając broń,której powierzchnia zalśniła w świetle lampy-Ale ja nie jestem żołnierzem. Umiem obsługiwać karabin, ale takie cacko jeszcze mi w ręce nie wpadło.
-Piętnaście dni temu Red dostał raport o zbliżającej się  Syberyjskiej Armii Wyzwolenia. Według doniesienia mieli tu być 11 dni temu. Jednak ponoć mają duże straty żołnierzy i zaniechali akcji... Tak mówi raport. Osiem dni temu zauważyłem dwóch żołnierzy z  naszywką czerwonego, wściekłego niedźwiedzia. Dzisiejszego dnia mają przybyć do Erkanu,a my ułatwimy im akcje, zatrzymując konwój-uśmiechnął się chytrze, grzebiąc papierosa w szklanej popielniczce.
-Co mamy dokładnie zrobić?-przeszedłem do sedna.
-Właśnie - odwróciłem się za siebie,słysząc Lune- co mamy zrobić?-powtórzyła, schodząc z betonowych schodów wraz z Igą.
-  Pomyślałem , że możemy się podzielić. Iga zna plany, generał Wurakov również.
Więc nasz cel to uwolnienie eksperymentów z podziemnego miasta. Żołnierze powinni już się tam znaleźć o dwunastej. Więc o wpół do dwunastej musicie być przed katedrą. Mam dla nich ważną dokumentacje. Pomyślałem,że mogłaby to zrobić Iga i Luna, a ja i ty, Filipie, moglibyśmy zaczekać na ich przyjazd w lesie Strekowskim. Tutaj rozpocznie się ostatni etap planu przed wkroczeniem do bazy- czyli ostateczne odbicie więźniów z konwoju...
-CHWILA!- przewała mu Luna.- Czegoś tu nie rozumiem. Dlaczego, gdy spotkałam cię obok tych ludzkich strachów na wróble , mówiłeś jak obłąkany, a teraz gadasz jak komandos?
   Pustelnik zawstydził się. Uniosłem brew. Domyślałem się odpowiedzi,ale w końcu padła z jego ust, i chyba ujął to najlepiej, jak mógł:
-Stary wyga musi sobie czasem odlecieć...
    Luna uśmiechnęła się,pierwszy raz od dłuższego czasu.
- Ej dziadziuś, jak przeżyjemy, to podziel się ze mną swoim lotem.
   Na tą odpowiedź nawet na mojej ponurej twarzy zajaśniał lekki uśmiech. Jak przeżyjemy...
Iga chrząknęła,patrząc na mnie spode łba:
- Musimy się pospieszyć.
- Racja!Iga- starzec sięgnął do szafy po pistolet i paczuszkę naboi,po czym wręczył kobiecie- na wszelki wypadek... A ty- spojrzał na Lunę, która zmarszczyła czoło.
-Nie potrzebuje, mam swoją katanę - odparła, poprawiając pasek, do którego był przymocowany  miecz.
          Pustelnik spojrzał na zegar, a raczej zegary na ścianie. Każdy wyglądał inaczej i każdy wskazywał na inną godzinę. Od tych miedzianych, jakby wyciągniętych z Big Bena, po zwykłe białe tarcze z arabskimi cyframi. Przez chwilę przypomniała mi się scena z”Alicji w krainie czarów” .Może wszystko poprzestawiał, jak „odlatywał”?
-Nie wiedziałam, że te grzybki halucynogenne dodają takiego kopa- mruknęła Luna.
-Jest jedenaście po dziesiątej...- stwierdził pustelnik,konfigurując tą godzinę ze swoim zegarkiem na dłoni.
        Iga potwierdziła skinięciem głowy, patrząc na swój czasomierz.
- Zatem, o wpół do dwunastej czekajcie na żołnierzy pod pomnikiem i dostarczcie im dokumentacje.
     Tym razem wetknął papiery w ręce Luny,która następnie schowała je do oliwkowej,szmacianej torby.
-My wybijemy trochę tych gnojków w lesie-rzekł, patrząc na mnie z uśmiechem. Pomyślałem, że dawno nie brał udziału w akcji dywersyjnej.
             I tak zaczął się nasz plan. Przed chatką przeładowaliśmy karabiny. Pogoda na ten moment była sprzyjająca, nie prószyło już tak bardzo jak nocy. Iglasty last był teraz skąpany w zimowe promienie słońca. Poczułem na swojej skórze muśnięcie ciepłego powietrza.
    Iga i Luna oddalały się w głąb lasu do drogi głównej, gdzie Aristow zostawiła swojego jeapa.
Aleksander wyjrzał zza drzwi domu Eugeniusza,pogładziłem go po włosach.
-Z nami będziesz bezpieczny-zapewniłem z uśmiechem.
-Filipie- rzekł cichutko- czy jeśli nam się uda, będę mógł się do was przyłączyć? - spytał nieśmiało,nawet na mnie nie patrząc. Po jego wyrazie twarzy widziałem, że bał się mnie o to zapytać. Przykucnąłem przy chłopcu, opierając karabin o framugę drzwi. Wziąłem jego blade dłonie w swoje.
- Oczywiście, każde ludzkie istnienie jest dla mnie  ważne, a zwłaszcza to najmniejsze.
Aleks dopiero teraz odważył się na mnie spojrzeć. Objął moją szyje i położył głowę na moim ramieniu. Pogładziłem go ręką po plecach.
-Idziemy,szkoda czasu- powiedział Eugeniusz, przechodząc obok naszej dwójki. Zarzucił na plecy podróżny plecak, nawet nie oglądając się czy za nim kroczymy, czy nie. Wziąłem chłopca  za lewą rękę,w drugą chwyciłem karabin i podążyliśmy za starcem w głąb Strekowskiego lasu.
//Rozdział pisała avem
________________________________
Memento mori- pamiętaj o śmierci.
Valoinen peura- "Biały jeleń".
Zielona bitwa- bitwa stoczona w lesie Strekowskim  pomiędzy żołnierzami Rosji Zachodniej a Rosji Wschodniej,przed wybuchem trzeciej wojny światowej. Była to jedna z najkrwawszych i najbrutalniejszych bitew obu państw.Żołnierze z zachodu zostali zaskoczeni przez liczebność armii wschodu. Gen. armii zachodniorosyjskiej, Grigoriij Bazanov, przed rozpoczęciem walk, powiedział; " pochłonie nas Strekowski las". Na znak swojego zwycięstwa,wschód powiesił na drzewach swoich wrogów, a z kilku dowódców , którzy próbowali zbiec na pola, zrobiono strachy na wróble. Zbrodnia ta jednak została zatajona przed światem. Image and video hosting by TinyPic