Wybaczcie, trochę to trwało, ale macie kolejną część :) Zapraszamy do czytania i komentowania! : D
„Luna”, usłyszałam swoje imię,wracając z powrotem do
rzeczywistości. Nikolaj Lestow stał naprzeciwko mnie z karabinem.
Myślałam, że jak typowy mundurowy, zapomni o nowym rekrucie, ale
widać on był inny.
-Wybrałem
chyba najlepszy i najprostszy.
-Dzięki-
skinęłam mu głową, biorąc od niego broń i wkładając do
pokrowca umocowanego przy skórzanym pasku munduru. Wtedy
przypomniałam sobie, że mam dla niego pewną, ważną rzecz.
Pogrzebałam w torbie i wyjęłam z niej dokumenty, przekazując
oficerowi.
-
Pewnie się przydadzą. Dzięki- skinął mi głową. Chwile potem
ktoś zawołał jego imię. Było to ten dupek, Wasyl.
-O,
cześć. Jesteś tu nowa?
W
tym momencie wszystko się we mnie zagotowało. Co za gnida, żeby
sobie ze mnie drwić.
-Nawet
nie próbuj, frajerze- warknęłam.
Rudy
uniósł brew, jakby nie wiedział, o co chodzi. Nikolaj roześmiał
się.
-To
nie Wasyl, tylko jego brat bliźniak, Oleg.
-Klony?
Oleg
uśmiechnął się i spojrzał na Nikolaja,mówiąc :
-
Dostaliśmy sygnał, zbliżają się.
Oficer położył mu dłoń na ramieniu, poklepując swojego
podopiecznego.
-Oleg,
zabierzcie ze sobą Lunę i zmierzajcie już do samochodów.
-Tak
jest!- zasalutował Oleg. Lestow w truchcie pobiegł przed siebie,
gwiżdżąc i trzymając ręke w górze. W jednej minucie zrobiło
się zamieszanie. Wszyscy porzucili dotychczasowe zajęcie, krzątając
się i zabierając broń ze składziku.
-Luna,
chodź- bąknął chłopak, łapiąc mnie za rękaw i pośpiesznym
krokiem udając się w kierunku wyjścia.
-Dokąd
jedziemy? -spytałam, nie zwalniając tępa.
-Do
Strekowskiego lasu, tam jest nasz etap akcji- wykrzyczał,
przyśpieszając.
Musiałam
go nadganiać.
A więc, zaczęło się. Po drodze Oleg zawołał kilku żołnierzy,
którzy niebawem się do nas przyłączyli. W przeciwieństwie do
tamtych, ci nie zwrócili uwagi na nowego rekruta. Widać, ze byli
zdenerwowani, po samych wcześniejszych rozmowach, jakie od nich
usłyszałam. Wybiegliśmy przez rozbite drzwi. Jeden z nich
całkowicie rozwalił resztki szyby jednym zamachem karabinu,
powiększając dzięki temu przejście. Szkło rozsypało się pod
naszymi butami,a facet miał twarz, jakby się zaciął przy goleniu.
Twardziele, pomyślałam.
Na zewnątrz buchnęła na nas fala zimna. Rozbiegli się. Po
wszelkich charakterystycznych punktach Erkanu nie było widać śladu.
Jedynie „anioł z płomieni”, wynurzający się z wieżowców,
spoglądał na budynek galerii, otoczony tysiącami płatków śniegu.
Wyglądał jakby pokładał w nas nadzieję.
Pobiegłam za Olgiem. Dopiero teraz obrócił głowę w moja stronę:
-Nadążasz?
-spytał, dysząc.
-Tak-
wysapałam.
-Zaraz
będziemy!- dodał mi otuchy.
Po tych słowach coś rąbnęło. Zatrzymaliśmy się w poślizgu.
Nie tylko zresztą my, reszta żołnierzy zrobiła to samo.
Spojrzeliśmy w stronę wieżowców.
-Zestrzelili
helikopter zwiadowczy- rzekł Oleg, kiedy stanęłam koło niego.
-RUSZAĆ
SIĘ! NA CO CZEKACIE?!- zawołał Lestow, biegnąc w naszą stronę-
ZARAZ SIĘ TU BĘDZIE ROIĆ OD ZOMBIE!
-Wypuszczają
podziemne miasto - wytłumaczył pośpiesznie rudy mundurowy,
ponownie startując.
Wydarzenia następowały po sobie bardzo szybko. Dopiero co się
dowiedziałam, że zestrzelili zwiadowce, a teraz musieliśmy uciekać
przed hordą umarlaków z podziemnego Erkanu. Minęliśmy jeszcze
dwie większe ulice, zagracone starymi pojazdami. Zaraz za nimi stały
wojskowe samochody. Mundurowi rozbiegli się do pojazdów. Kilku
biegło do kabin, drudzy przeładowywali broń, a jeszcze inni
rzucali worki oznakowane czerwonym robalem. Na Olga przy jednym z
wozów czekał jego brat bliźniak, Wasyl. Podchodząc do siebie,
uścisnęli sobie dłonie. Wyglądali zupełnie tak samo, jednojajowe
bliźnięta. Nie potrzebowali nawet lustra,żeby się sobie
przyjrzeć. Gdyby się wymieszali, jeszcze bym powiedziała przez
przypadek coś miłego do tego idioty Wasyla.
-Co,
frajerze? Jeszcze nie zginąłeś? - spytał sarkastycznie Oleg.
-Tobie
szybciej upierdolą w tym lesie głowę niż mnie, cwelu-
odpowiedział Wasyl. Jego uśmiech szybko zszedł z twarzy, kiedy
zobaczył kto przyszedł z jego bratem.
-A ta
co tu robi? - siąknął nosem, patrząc na mnie z wyniosłością.
-Wstąpiłam
do twojego oddziału, powinieneś się cieszyć- klepnęłam go w
ramię.
-Może
wystarczy, zaraz Lestow nas pogoni, lepiej wsiadaj już do samochodu-
zwrócił mu uwagę Oleg. Wasyl splunął w bok, szybki krokiem
udając się do auta.
-Zamykaj
klapę!-wykrzyknął Oleg do jednego ze swoich kompanów, który
właśnie ładował ostatni worek do przyczepy. Mężczyzna
pośpiesznie wrzucił ostatni towar, podskakując i z łoskotem
zatrzaskując klapę samochodu. Wasyl przekręcił pęk kluczy w
furgonetce. Wojskowe, ociężałe auto zapaliło, wydając z siebie
warkot. Dwa snopy światła oświetliły numer rejestracyjny
samochodu znajdującego się przed nimi. Wycieraczki zaczęły zsuwać
sypki śnieg na boki rozmrożonej szyby. Zatrzasnęliśmy za sobą
drzwi furgonetki, siadając koło brata Olga. Wasyl pogłośnił
radio, w których szumiały kolejno głosy żołnierzy.
-Czwórka
gotowa!- powiedział, przykładając do ust małą słuchawkę.
Po
minucie zaczęli się odzywać kolejni:
-Dwójka
gotowa!
-JEDYNKA
ODPALONA!
-Trójka
się melduje, mobilki!
-OTWIERAMY BRAMĘ!- rozpoznałam niewyraźny głos Lestowa.
Otwarłam grubą szybę wojskowego pojazdu,wystawiając głowę na
zewnątrz. Od razu zaatakowały mnie ciężkie płatki śniegu.
Zmrużyłam oczy. Paru ludzi zgromadziło się przy żeliwnej,
potężnej bramie. Jej skrzydła ociężale zaczynały się
otwierać, wpuszczając do centrum miasta niesiony przez wiatr śnieg.
Występując tak blisko siebie, przypominał tysiące śnieżnych,
dzikich koni, zbiegających na wolność, gdy tylko ktoś uchylił im
drzwiczki zagrody. Nie mogłam dostrzec, co znajdowało się po
zewnętrznej stornie bramy. Widziałam tylko jak samochody przed nami
powolnie ruszają do przodu, napierając na wrota. Zamknęłam szybę,
patrząc na braci Wierczenko.
-Co
jest za tą bramą?- spytałam.
-Kwarantanna-odpowiedział
Wasyl, skupiony teraz na wrzucaniu biegu. Koła pojazdu leniwie
zaczęły się obracać.
-Plan
ogólnie wygląda tak, że jesteśmy podzieleni na dwa oddziały.
Jedni zostają w Erkanie z generałem Wurakovem i rozprawiają się
z drugą częścią konwoju, na czele z podwładnymi z RED,
puszczając pierwszą część konwoju, by ci nie powiadomili za
wcześnie posiłków. My, z generałem Lestowem, wyjeżdżamy przed
nich, by niespodziewanie zaatakować ich w lesie Strekowskim,
odbijając więźniów.
W radiu ciągle było słychać toczone między sobą
rozmowy kompanii. W międzyczasie ktoś z jedynki odezwał się
głośno, uciszając konwój oddziału SAW :
-
LUDZIE! JAK WJEDZIECIE, TO PATRZCIE NA BOKI! ILE TEGO TU SIĘ KURESTWA
ZEBRAŁO!
Bliźniaki spojrzały na siebie wymownie. Wasyl zwiększył
prędkość z trzydziestu km/h na czterdzieści. Wjeżdżaliśmy.
Odniosłam wrażenie jakby masywna brama miała się zaraz zawalić,
a jeszcze bardziej liche odczucie sprawiła siatka.
Po obu stronach droga była zagrodzona piętnastometrowymi
metalowymi siatkami. Tuż za nią uwięzieni zostali mieszkańcy,
wypuszczeni z podziemnego miasta. Swoimi lichymi ciałami, które
również mogłyby posłużyć za przedmioty atrakcji w kukiełkowym
teatrze, napierali na ogrodzenie, strzepując z niego śnieg. Cała
konstrukcja drgała. Nie dało się ich z liczyć. Przedział wiekowy
wynosił od pięciu lat do około osiemdziesięciu. Zdrętwiałe
palce przeplatały linie blokującego je muru, próbując je
wyszarpać jak kraty od mizernej,wieloletniej celi. Jedni nawet
zdobyli się na lizanie plecionki, przez co ostre końce drutów
postrzępiły ich języki,rozrywając ich chropowatą powierzchnię.
Przez szpary w siatce przechodziły tylko długie, kościste
kończyny, okryte sczerniałą powłoką. Gdyby mogli wyciągnąć
przez siatkę całe ręce, pewnie już dawno by to zrobili, wysuwając
je na maksymalną odległość, by tylko zarysować lakier wojskowej
ciężarówki. Kłapali szczękami, które ledwo trzymały się na
zawiasach. Ich skóra schodziła jak po wielokrotnych oparzeniach,
odsłaniając głębokie, ropiejące rany,w których posiedzenie
miały różnorodne stowarzyszenia milimetrowych, białych insektów.
Gdyby się do nich zbliżyć, człowiek poczułby odruch wymiotny od
samego zapachu trupa. Jednak dzięki temu, że siedzieliśmy w aucie,
nie poczuliśmy smrodu uciekającej w atmosferę zgnilizny.
U
niektórych odmieńców mięśnie ledwo utrzymywały się na
kościach. Aż dziwne było, że jeszcze takie coś stało na nogach,
ba, pragnęło jedzenia. Wielu z nich wyglądało jak wyciągniętych
z Auschwitz, nie chodziło tylko o utratę masy, ale też
charakterystyczny strój. Wszyscy odznaczali się jednym elementem-
białym fartuchem. Jedni mieli go w całkiem dobrym stanie, gdyby
wyprać, byłby jak nowy, drudzy chyba go nie lubili, robiąc z nim
wszystko, co się dało zrobić ze znienawidzonym ubraniem- od
pozostawiania plam po prucie, aż do odrywania jego fragmentów.
W radiu klniecie przeplatało się z wrażeniem. Mnie osobiście
zamurowało i przez krótki okres nie mogłam nic powiedzieć.
Wszyscy byliśmy wstrząśnięci, tym co można zrobić ze zwykłymi
ludźmi. Teraz byli tylko bronią biologiczną, czekającą na
wywiezienie do krajów GPW.
Siatka coraz bardziej się ruszała,wydając przy tym
charakterystyczny szelest.
-Cholera,
to się zaraz puści!- zląkł się Oleg.
-Nie
puści! Spokojnie!- uciszył go Wasyl, choć sam nie mógł skupić
się na prowadzeniu furgonetki, czując na sobie wygłodniałe
spojrzenia żywych trupów.
Nagle w radiu nastąpił chaos. Z ust żołnierzy poleciały
kuropatwy. Wiedzieliśmy już, co się stało.
Ogrodzenie nie wytrzymało tak wielkiego obciążenia...
-
GAZU, KURWA! NIE ZATRZYMYWAĆ SIĘ! - wydał rozkaz Lestow.
Koła z poślizgiem ruszyły szybciej do przodu. Jednak poruszanie po
zaśnieżonej drodze nadal było za wolne, by uciec przed hordą
nieumarłych. Śnieg przestawał tak mocno prószyć. Dziesiątki
żywych zwłok wysypały się na trójpasmówkę. Siatka przewróciła
sygnalizację świetlna, której od dawna nie migoczące światła,
rozbiły się na drobny mak o asfalt. Przypomniało to krajobraz
zostawiony po przejściu tornada. Zombie zaczęły doganiać
uciekający konwój, wyciągając przed siebie wysuszone, cienkie
ręce.
-KURWA!-
wrzasnął Wasyl, kiedy jeden sztywny napatoczył mu się prosto na
maskę. Ciało odmieńca, w zetknięciu z prędkością samochodu,
zostało odrzucone na drugi pas. Jednak przy kolejnym zombie nie
poszło tak łatwo. Furgonetka zmasakrowała zwłoki, których flaki
rzuciły wielką, bordową ciapę na szybę. Wycieraczki zaraz
rozmazały posokę ze śniegiem. Wasyl był u kresu wybuchu nerwicy.
-WJEDŹCIE
NA MOST! CZOŁG ICH ZATRZYMA! - zaszumiał krzyk Lestowa.
-Jak
mam, kurwa, prowadzić? Jak...- urwał, nerwowo oglądając się do
tyłu, gdyż właśnie próbowałam dostać się na tylne siedzenie,
niechcący trącając go w bark butem.
-JA
PIERDOLE, CO TY WYPRAWIASZ?- krzyknął Oleg, kiedy tkwiłam już
pomiędzy siedzeniem a wycieraczkami, przeładowując karabin.
-CHYBA
NIE CHCESZ...
-MORDA!
SCHYLIĆ SIĘ! - warknęłam, Oleg próbował mnie powstrzymać, ale
w tej chwili oddałam strzał. Padli, zakrywając się rękami.
Pocisk przeszył szybę, rozbijając ją na drobne kawałki, które
poleciały na nas, w niektórych miejscach przecinając skórę.
Wasyl gwałtownie wyprostował się,skręcając kierownicą. Nie mógł
złapać tchu. Odłamki szkła wplątały się w bujne, rude loki
bliźniaków. Przynajmniej mieliśmy widoczność.
-Mogłaś
nas zabić!- Oleg odwrócił głowę do tyłu z pretensjami. Samochód
właśnie wjechał na most, gdzie już kilku odmienionych plątało
się pomiędzy pasami. Jeden dobiegł do samochodu, a wtedy Oleg,
chyba w przypływie adrenaliny, sam wyciągnął broń i oddał z
krzykiem kilka strzałów w ponacinaną kobietę, w zababranym od
krwi fartuchu. Otworzyłam pośpiesznie tylne okno, wysuwając lufę
broni i ciskając kulki w powykręcane ciała nastoletnich zombie.
Owszem, nie byłam zawodowym strzelcem, chybiłam kilka razy, ale
paru udało mi się powalić. Reszta żołnierzy poszła naszym
śladem. Kolejne zombie padały na asfalt w kałuży własnej krwi
lub wypadały przez barierkę do rzeki.
-HAHA,MACIE SKURWIELE!- ucieszył się Oleg,któremu taką radość
sprawiło celowanie do sztywnych. Gdyby nie to, że był żołnierzem,
pomyślałabym, że granie w „ atom war; radioactive system”,
przeniósł do reala.
-WYSTARCZY!-
wydał rozkaz Lestow- Nie marnujcie amunicji, czołg odwróci ich
uwagę.
Przestaliśmy. Przybiliśmy z Olgiem do foteli zmęczeni, ucieszeni i
pokaleczeni od walającego się szkła. Wasyl uśmiechnął się
lekko,kręcąc głową.
-To
było chore-przyznał.
Oleg
odwrócił się do mnie i przybił ze mną piątkę. Lada moment do
naszych uszu dobiegł łoskot. Czołg chyba właśnie pacyfikował
część odmieńców, nie pozwalając im przekroczyć mostu. Ależ to
musiał być rozlew krwi!
-Widziałem,
żeście mieli problemy, rozwaliliście trochę naszej dodatkowej
broni...- zaszumiał gruby głos w radiu. Domyśliłam się, że mógł
należeć do generała Wurakova- Opanowaliśmy częściowo sytuacje,
przeczepiając do „wabika” jedną tonę świeżego mięsa. Trupy
powoli wracają do miasta. Nie marnujcie już więcej amunicji.
Konwój za piętnaście minut wjedzie do miasta, pospieszcie się.
Bez odbioru.
-Zwiększcie
prędkość, zaraz znowu może zesypać się śnieg. Widzimy się po
wjeździe do lasu. Wyłączcie radia, żeby nas nie namierzyli. Bez
odbioru – powiedział Lestow. W tranzystorze zaczęły odzywać się
pojedyncze dźwięki. Konwój „polarnego orła” wyłączył
komunikacje.
Nasz pojazd zwiększył prędkość z pięćdziesięciu na
sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Samochody zjechały z
trójpasmówki na dwupasmówkę. Na górnej sygnalizacji świetlnej
wisiała tablica informacyjna z przekreślonym Erkanem i napisaną
wsią, której litery zakrył śnieg.
Jechaliśmy teraz w miarę spokojnie. Z rozbitej szyby buchał na
nas chłód. Podsunęliśmy szaliki pod same oczy. Przez większą
część drogi do Strekowskiego lasu praktycznie się nie
odzywaliśmy. Wasyl koncentrował się na prowadzeniu, Oleg patrzył
przed siebie, a ja myślałam o Tanace. Nachodziły mnie okropne
myśli, o tym, że już nie żyje, że odrąbali mu resztę kończy,
że go torturowali tępymi narzędziami. O tym, że jak już go
zobaczę, będzie konał. Co mi zostanie, jak jego już nie będzie?
Filip ma rodzinę, dzieci, na których się teraz przeważnie
skoncentruje. Na co mu będę potrzebna? Owszem, jest miły, ale nie
jest ze mną tak blisko jak ja z Tanaką. Nie poświęciłby dla mnie
życia, bo jestem dla niego całkowicie obcą osobą. Jak odzyska
dzieci, skupi się przeważnie na nich. Nie czułam z nim żadnej
przyjacielskiej więzi, tylko tyle, że musieliśmy przebrnąć przez
to wszystko razem. Bałam się, że znowu będę musiała odejść.
Ale gdzie tym razem?
Spojrzałam przez okno na okolice. Teren zaczął się zagęszczać
od drzew. Za chwilę mieliśmy wjechać do lasu. Zimowa gwiazda
niknęła pomiędzy nagimi gałęziami, które z daleka przypominały
dłonie mumii, próbujące zasięgnąć do ciał niebieskich.
Wszystko śpiewało o martwocie tego miejsca. Wiele drzew
wykiełkowała tu na czyjejś mogile...
// Rozdział pisała avem